Kary po 6 lat więzienia zażądał prokurator dla sprawców porwania głogowskiego taksówkarza. Podkreślał, że działali brutalnie, a ofiara była przekonana o tym, że zostanie spalona żywcem. Obrońcy oskarżonych chcą dla nich jednak nadzwyczajnego złagodzenia kary i w dodatku warunkowego jej zawieszenia.
W środę 8 czerwca zielonogórski sąd zamknął przewód w procesie Andrzeja M i Wojciecha W. Porwali i skatowali taksówkarza z Głogowa. Wozili go w bagażniku auta, grozili śmiercią. Ofiara w dodatku została oblana benzyną, a sprawcy taksówkarzowi grozili spaleniem żywcem.
Prokurator Artur Dryjas ze wschowskiej rejonówki w mowie końcowej poruszał brutalność działania oprawców dodając, że ich czyn nosi znamiona szczególnie wysokiej szkodliwości społecznej. – Tego typu zdarzenia ogląda się w filmach – zaznaczył oskarżyciel. Prokurator podkreślił, że bandyci cały czas bili ofiarę „aby ją zmiękczyć i zniechęcić do obrony”. Podkreślał, że działali wyjątkowo brutalnie. Cierpienia ofiary określił jako szczególne udręczenie. – Poszkodowany sam mówił przed sądem, że był przekonany o tym, że nie przeżyje, że zostanie zabity – mówił prokurator Dryjas. Oskarżyciel opowiadał o przewożeniu pana Jacka w klaustrofobicznym bagażniku. Wspomniał o oblaniu mężczyzny benzyną. – To wszystko wywarło tak głęboki uraz w psychice ofiary, że ciężko o tym zapomnieć – mówił prokurator Dryjas.
Przypomnijmy, że pan Jacek nie jest już taksówkarzem. Po wydarzeniach, których padł ofiarą, zrezygnował. – Raz się udało, ale czy drugi też się uda, tego już nie chcę sprawdzać – mówił poszkodowany.
Dla Wojciecha W. prokurator zażądał łącznie 6 lat więzienia. To kara za porwanie i udręczenie taksówkarza, prowadzenie po pijanemu bez uprawnień i uszkodzenie sklepu butelką. Dla Andrzeja M. prokurator również zażądał kary 6 lat więzienia. To Andrzej M. oblał taksówkarza benzyną. Obaj solidarnie mają zapłacić poszkodowanemu zadośćuczynienie w wysokości 30 tys. zł. Mają również pokryć koszty naprawy elewacji sklepu w wysokości 4,5 tys. zł.
Oskarżeni przeprosili ofiarę i wyrazili skruchę. Andrzej M. dodał, że do zdarzenia nie doszłoby gdyby nie… taksówkarz. – Ruszył, chciał mnie przejechać – mówił przed sądem. Dodał, że oblewając taksówkarza wiedział, że w baniaku nie ma benzyny. – Tam była ropa, która się nie pali – mówił oskarżony Andrzej M.
Obrońcy obu oskarżonych chcą dla nich wyroków w najniższej możliwej skali, czyli do dwóch lat więzienia. Wnieśli o nadzwyczajne złagodzenie kar oraz jej warunkowe zawieszenie. Dlaczego? Zdaniem obrony nie doszło do szczególnego udręczenia ani porwania taksówkarza. Pobity doznał jedynie otarć naskórka, miał ślady pobicia i opuchliznę.
Za nadzwyczajnym złagodzeniem kary ma przemawiać również młody wiek Wojciech W., który ma 21 lat. W dodatku opiekuje się schorowana matką. Utrzymuje również lokal socjalny, w którym mieszka z matką.
Andrzej M. ma liczyć na niską karę, bo oblewając taksówkarza wiedział, że w baniaku jest ropa, a nie benzyna. Ma również na utrzymaniu dziecko, na które płaci alimenty.
Obrona podważyła również wysokości zadośćuczynienia oraz strat właścicielki sklepu. Zdaniem obrońców, kwoty są znacznie przeszacowane.
Sąd ogłosił przerwę. Ze względu na zawiłość sprawy wyrok zostanie ogłoszony po naradzie.
Przypomnijmy. Do tragicznego dla pana Jacka zdarzenia doszło 12 grudnia ub.r. Pan Jacek, były już taksówkarz, pojechał po klientów do Serbów pod Głogowem. Pijani Andrzej M. i Wojciech W. zamówili kurs do Starych Serbów. Pojechali, ale nie chcieli zapłacić za kurs. Wtedy zaczęło się piekło.
Bandyci porwali taksówkarza. Bili pana Jacka, grozili mu śmiercią. W pewnym momencie Wojciech W. przystawił mu palec do głowy. – Powiedział, że ma klamkę i mnie zap…oli – relacjonowała ofiara przed sadem. Wojciech kazał mężczyźnie mówić pacierz. Padło pytanie, czy taksówkarz ma łopatę, którą wykopie sobie grób. Kiedy okazało się, że nie ma łopaty, to Andrzej powiedział do ofiary, że wykopie sobie grób własnymi rękoma.
Oprawcy wozili mężczyznę w bagażniku kilka godzin. W szczerym polu Andrzej chwycił za baniak z benzyną i oblewał nią pana Jacka. – Mówił, że spali mnie razem z autem – opowiadał poszkodowany mężczyzna. Na koniec porzucili ofiarę w nieoświetlonym aucie z zamkniętym bagażnikiem na środku drogi we Wschowie.