Józef Pluta, seryjny morderca z Marianowa, starszym Lubuszanom kojarzy się dziś ze strachem. Był bestią, którą w 1979 r. poszukiwali wszyscy milicjanci w regionie zielonogórskim, gorzowskim oraz w Wielkopolsce.
Wokół Józefa Pluty, o którym jest bardzo mało informacji, narosło wiele legend. Miał zabić kilkanaście osób, całą rodzinę i psa. Pojawiła się również plotka mówiąca o tym, że wydano milicji nakaz upozorowania samobójstwa. Po złapaniu powieszono go na drzewie na skórzanym pasku od spodni. Faktem jest, że to był chyba jedyny seryjny morderca związany z regionem lubuskim. Bezsprzeczne jest również to, że siał postrach w regionie w 1979 r.
Morderca z Marianowa
Pluta mieszkał w miejscowości Marianowo, niedaleko Sierakowa. Niczym nie odstawał od reszty mieszkańców okolicy. Pracował, nikomu nie przeszkadzał. Dobrze zbudowany mężczyzna podobał się kobietom. Miał jednak inne upodobania. Pluta pracował w owczarni. Tam po cichu współżył z owcami. To właśnie, na swoja zgubę zauważyła jedna z kobiet. Pluta ze strachu przed wstydem zamordował kobietę. Tak powstała bestia. Po mordzie Pluta wrócił do domu. Był jednak zdenerwowany. Mimo wszystko poszedł się położyć. To ustalenia milicji ze śledztwa po zatrzymaniu Pluty.
Ruszył proces. Pluta dobrze zdawał sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazł. Musiał udawać psychicznie chorego, aby uniknąć najsurowszej kary. Zmylił sąd. Zamiast do więzienia trafił na obserwację do szpitala psychiatrycznego w Obrzycach.
Szpital dla Pluty był wybawieniem. Czuł się doskonale w roli osoby psychicznie chorej. Potrafił również przekonać do siebie personel. Co najgorsze – morderca nie był zamknięty przez cały czas. Z jednych informacji wynika, że lekarze wykorzystywali jego talent dekarski i zabierali do pracy na budowach. Taki sposób obserwacji pasował Plucie. Pewne jest, że Pluta pracował na budowie willi jednego z lekarzy w Suchym Lesie pod Poznaniem. Mieszkał w domu lekarza, a nie w szpitalu. Bestia w Plucie obudziła się jednak kiedy dowiedział się, że czas jego obserwacji dobiega końca. Powiedział mu o tym lekarz. Strach przed sądem i więzieniem spowodował, że wybrał ucieczkę ze szpitala, co w jego położeniu nie było trudne. Zaraz po ucieczce zatrzymał się u rodziny. Możliwe, że to byli jednak jego bliscy znajomi. Razem z nimi siadł do stołu. Zjedli wspólnie posiłek. Kiedy gospodarz wyszedł do obory Pluta wymordował domowników. Gospodarza dopadł w oborze i tam zarąbał siekierą. Prawdopodobnie motywem jego zabójstwa była chęć wymordowania rodziny i znajomych.
Pluta morduje
Zaraz po wykryciu ciał powiązano okrutny mord z Józefem Plutą. Milicja zaczęła poszukiwania groźnego bandyty. Pluta stał się wampirem, którym straszono dzieci. Milicja ostrzegała przed mordercą. W telewizji pojawiały się komunikaty o nim. Kobiety w woj. zielonogórskim, gorzowskim i Wielkopolsce bały się wychodzić nocami z domów. Pluty bali się na nawet mężczyźni. Obława trwała, a morderca cały czas był na wolności.
Pluta był wysportowanym mężczyzną, doskonale radził sobie w trudnych warunkach. Mówiło się nawet, że był to komandos z wojskowym przeszkoleniem. Coś w tym było. Pluta doskonale rzucał nożem, potrafił również posługiwać się toporkiem czyniąc z niego śmiercionośne narzędzie.
Poszukiwania trwały. Tymczasem Pluta pojawił się pod domem lekarza w Suchym Lesie. Znal teren, bo pracował na budowie willi lekarza. Czekał na nadejście nocy. Kiedy domownicy spali włamał się do domu. Jedna z wersji mówi, że wymordował całą rodzinę dopadając ich w łóżkach. Druga informuje o tym, że poranił ciężko swoje ofiary. Wampir uciekł.
Psychoza przed zabójcą
Psychoza strachu przed Plutą sięgnęła zenitu. Rodzina mordercy była przez całą dobę pilnowana przez milicję. Mieli nadzieję, że morderca pojawi się i wtedy zostanie złapany. Pluty bali się mieszkańcy województw Zielonogórskiego, Gorzowskiego i Wielkopolskiego.
Pluta z pewnością ukrywał się w lasach. Co jakiś czas ktoś go zauważał. Mimo wszystko zawsze udawało mu się uciec. Radził sobie w terenie. Okradał piwnice w domach na wsiach, zabierał słoiki z mięsem, kradł mleko spod domów. Tak się żywił, na zakupy nie miał pieniędzy.
Telewizja nagłaśniała poszukiwania Pluty, a milicja sprawdzała wszelkie możliwe kryjówki mordercy. Wszystko wskazuje na to, że Pluta w połowie lipca ukrywał się w bunkrach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego koło PGR-u w Kaławie. Mimo tego milicja nie mogła natrafić na trop po nim.
W zatrzymaniu Pluty swój udział ma dr Zbigniew Bartkowiak, dziś radny miejski i prezes Fundacji Bezpieczne Miasto. Wtedy kapitan milicji. W pamiętny dla siebie dzień Bartkowiak zaszedł do komendy na ul. Kasprowicza. Tam usłyszał, że Plutę zauważono gdzieś w okolicach wsi Karna. Tym bardziej, że wcześniej widziano go w okolicy Przyprostyni. Bartkowiak chwycił za broń i pojechał na miejsce. Jak wspomina Bartkowiak, okoliczni mieszkańcy Karny czekali uzbrojeni w widły i siekiery. To oni widzieli mordercę i bardzo pomogli w obławie. Pluta ukrył się w lesie. Zaczęła się wielka obława. Milicja była na każdej drodze w okolicy, obstawiono cały teren. skoszono nawet pole, żeby uniemożliwić mordercy ucieczkę. Bestia znalazła się w potrzasku.
Wielka obława
Milicja coraz bardziej zaciskała pierścień wokół mordercy. Obława była już wtedy w rejonie wsi Karna, Belęcin i Godziszewo. Zaglądano w krzaki, zarośla, doły. Kawałek po kawałku przeczesywano las. Obawiano się, że Pluta ucieknie do lasów w Wielkopolsce i tam znowu wsiąknie na tygodnie lub miesiące.
Z. Bartkowiak szedł w obławie. W pewnej chwili, prawdopodobnie 21 października 1979 r., na wysokim, około 25 metrowym świerku kapitan dostrzegł ciemną postać. Jakby zarys sylwetki. Zachowano szczególną ostrożność wiedząc, że Pluta doskonale rzuca nożem i toporkiem. Postać na drzewie zaczęła się ruszać. Jak wspomina Z. Bartkowiak, poruszała się jakby kiwając. Milicjanci wołali do postaci. Ta nie odpowiadała. Po chwili ludzie na dole zobaczyli postać z długą brodą, która przechodzi na inny konar drzewa. Po chwili spadł beret.
Bez szans
Postać nie miała żadnej drogi ucieczki. Pluta był osaczony przez milicję. Mężczyzna jednak nie schodził. Wtedy ktoś wpadł nawet na pomysł, żeby ściąć drzewo i tak dopaść mordercę. Zaniechano tego. W końcu na sąsiednie drzewa weszły dwie osoby. Ich zadaniem było strącenie Pluty. W tym momencie kapitan Bartkowiak zobaczył postać spadającą z drzewa. Spadał w dół uderzając w konary. Upadł na ziemię. Był martwy. Z. Bartkowiak pamięta, że Pluta leżał na ziemi z roztrzaskaną czaszką. Miał otwarte oczy. Morderca chciał się powiesić. Rzemień jednak nie utrzymał ciężaru i Pluta spadł pod nogi milicji.
Do dziś Lubuskie nie pamięta bardziej poszukiwanego mordercy.