Łukasz ze szczególnym okrucieństwem zamordował Patrycję. Ciało żony oblał benzyną i podpalił. Nie wie, co w niego wstąpiło (ZDJĘCIA)

Łukaszowi P. za zabójstwo żony grozi kara dożywotniego więzienia. fot. poscigi.pl

Łukasz P. wszedł do mieszkania na drugim piętrze w kamienicy przy ul. Krakowskie Przedmieście w Lubsku. Tam nożem zamordował żonę Patrycję. Poszedł spać do parku i na wódkę do kolegi. Wrócił do mieszkania, oblał ciało Patrycji benzyną i podpalił wywołując pożar kamienicy. We wtorek, 27 kwietnia, przed zielonogórskim sądem okręgowym przyznał się do wszystkiego.

W październiku 2019 r. Łukasz P. wyszedł z mieszkania w Lutolu. Nie mieszkał już wtedy w komunalce w Lubsku z żoną Patrycją i dwójką swoich dzieci Marcelem i Marceliną. Miał zakaz zbliżania się do żony, ale chciał się z nią spotkać. Wcześniej znęcał się nad Patrycją. Bił, szarpał, wyzywał, a nawet skopał.

--- Czytaj dalej pod reklamą ---

Piechotą poszedł do Lubska. Nalegał, zabiegał o rozmowę w cztery oczy z żoną. Wpuściła go. Rozmawiali.

Chwycił za nóż

Łukasz chwycił nóż. Wziął jeden z długim ostrzem z kompletu, który Patrycja dostała od siostry z Holandii. Zadał cios w pierś. Potem padały kolejne ciosy, w szyje, ręce, brzuch. Było ich kilkanaście. Ostrze przebiło między innymi serce i nerkę. Patrycja padł martwa na podłogę.

Łukasz poszedł do parku. Tam miał zasnąć. Obudził się i poszedł do kolegi „na bloki”. Tam dopił się.

Wrócił do mieszkania w kamienicy. W głowie miał kolejną część planu. Chciał zatrzeć ślady swojej zbrodni. Myślał, że ogień mu pomoże, rozwiąże problem, uleci z dymem. Prawdopodobnie butelkę z benzyną przyniósł w plecaku. Oblał zakrwawione ciało żony benzyną i podpalił. Uciekł. Po chwili wybuchł wielki pożar.

Makabryczne odkrycie

Na miejsce, w poniedziałek 7 października, 2019 r. dojechały wozy straży pożarnej. To był duży pożar. Z ogniem walczyło siedem strażackich zastępów. Ewakuowano mieszkańców trzech okolicznych kamienic. Podczas akcji w mieszkaniu dokonano makabrycznego odkrycia. Śledczy od razu wiedzieli, że doszło do zabójstwa. Kilka godzin po pożarze lubscy policjanci zatrzymali Łukasza P.

Łukasz podczas przesłuchania przez policjanta nie przyznał się do zabójstwa żony. – Bałem się odpowiedzialności – mówiła w sądzie. Przesłuchany przez prokuratora przyznał się do morderstwa, ale nie do spalenia ciała. We wtorek, 27 kwietnia, przed zielonogórskim sądem okręgowym przyznał się do wszystkiego.

Nie wiem, co we mnie wstąpiło

Prokurator odczytał zarzut morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, spalenia ciała żony oraz wywołania pożaru zagrażającemu wielu osobom. – Przyznaje się,  nie wiem co we mnie wstąpiło – mówił Łukasz P. Mówił o alkoholu i uzależnieniu od niego oraz sporadycznie o narkotykach i dopalaczach. Taka obrona.

Opowiadał o tym, jak wcześniej znęcała się nad żoną. Pił, bił, szarpał, wyzywał, kopał i groził śmiercią Patrycji. Dla niego to była jednak kłótnia, bo… każdy miał swoje zdanie. Sędzia zielonogórskiego sądu okręgowego Dariusz Pawlak, prowadzący rozprawę dopytał… czy tak wygląda małżeńska kłótnia.

Potem Łukasz poszedł w alkoholi i narkotyki. Mówił o tym jak zgłosił się na oddział psychiatryczny szpitala w Bolesławcu. Tam był tylko jeden dzień. – W moim moczu wykryli marihuanę – wyjaśnił przed sądem. Dlatego wyrzucono do ze szpitala. Nie wrócił już tam. Wcześniej też miał skierowanie do psychiatry. – Skrócili mi służbę wojskową, dali skierowanie ale zaniedbałem to – zeznawał. Nie pamiętał też z jakiego powodu dostał skierowanie do psychiatry.

Przeprosił matkę ofiary i swoje dzieci. – Przepraszam, że zabrałem im matkę i odebrałem ojca – mówił w sadzie, ale bez emocji.

Leń, nic nie robił

Z Patrycją poznali się wcześnie. Ona miał wtedy 16 lub 17 lat. Szybko zamieszkali razem w pokoju mieszkania matki Patrycji. – On był leniem, nigdy nic nie robił bił , do żadnej pracy się nie rwał – opowiada Małgorzata Hirsch. Kiedyś razem wyjechali do pracy w Holandii. – Patrycja została, a on

po tygodniu wrócił i w domu wódeczka, marihuana, aż musiałam go wyrzucić – wspomina M. Hirsch. Patrycja za to obraziła się na matkę i zerwała z nią kontakt.

Zamieszkali wtedy u matki Łukasza. Urodził się Marcel. Kiedy w drodze była Marcelinka Łukasz i Patrycja pobrali się. – Byłam na ślubie – wspomina matka Patrycji.

Zaczęło się psuć. Łukasz pił i bił. Nie zajmował się domem. Nic nie robił. Patrycja pracowała i chciał się uczuć, żeby zdać maturę. Łukasz był o nią zazdrosny. Awantury były codziennością.

Patrycja wystarała się o mieszkanie socjalne w Lubsku. Dostała je w kamienicy przy ul. Krakowskie Przedmieście. W przeprowadzce i remoncie pomogła jej matka. Łukasz znowu nic nie robił. Pił i awanturował się. Grożenie śmiercią było na porządku dziennym.

Po kolejnym pobiciu Patrycja nie wytrzymała. Rodzinie założono niebieską kartę, a Łukasz dostał zakaz zbliżania się do żony.

Pamięta jeden cios

W dniu tragedii, jak zeznawał w sądzie, chciał ratować małżeństwo. Znowu zamieszkać z żoną i dziećmi. Łukasz wszedł do mieszkania, rozmawiali a on chwycił nóż. Dalej mówi, że pamięta jeden cios, w pierś. Zabił żonę i poszedł do parku. Zasnął, obudził się i nie wierzył w to co się stało, w to co zrobił. Poszedł do kolegi i z nim pił wódkę. Wrócił do kamienic i spalił ciało.

Grozi mu dożywocie za kratami.