Maryla Rodowicz kończy 80 lat, urodziła się w Zielonej Górze

Ikona polskiej piosenki urodziła się w Zielonej Górze 8 grudnia 1945 r. Mieszkała w domu przy ul. Bankowej 8. – Byłam brzydka, pomarszczona i czerwona. Mama była w takim szoku poporodowym, że nie chciała na mnie patrzeć – wspominała.

Jedna z największych polskich gwiazd muzyki przyszła na świat 80 lat temu w Zielonej Górze. „Urodziłam się 8 grudnia 1945 roku, miesiąc przed terminem, na skutek niefortunnego upadku mamy ze schodów w magazynie księgarni. Następnego dnia mama miała ochotę na kołduny, zjadła ich 50 i ja się urodziłam” – wspomina Maryla Rodowicz w książce „Wariatka tańczy”. „Madonna RWPG”, mówi o niej Agnieszka Osiecka.

Sto beretów

Rok 1945. Do Zielonej Góry zaczynają zjeżdżać polscy osadnicy. Dotychczas niemiecki Grünberg, przed wojną liczył 26 tysięcy mieszkańców. Miasteczko otoczone jest winnicami i sadami. Znane z winiarstwa, tradycji włókienniczych, fabryki mostów i konstrukcji stalowych.

Do Zielonej Góry z Wilna ściągają Rodowiczowie. Pierwszy przyjeżdża Wiktor z prawie dwuletnim synem Jerzym, rodzicami i teściową. Ma 37 lat. Wysoki, przystojny. Skończył dwa fakultety, entomologię i prawo. Przed wojną pracuje na Uniwersytecie Stefana Batorego, jest asystentem w Zakładzie Prawa Kościelnego. Wydaje książkę o rozwodach, separacjach i unieważnieniach małżeństwa. Jego rodzice prowadzą aptekę przy Ostrej Bramie.

Janina jest 17 lat młodsza od Wiktora, małżeństwem są od trzech lat. Wychodzi za mąż, żeby Niemcy nie wysłali jej na roboty do Rzeszy. To oficjalna wersja. O nieoficjalnej Maryla Rodowicz opowiada w „Wariatce…”: „Kiedyś szli razem ulicą i miała na głowie beret gimnazjalny, który wiatr zrzucił do kałuży. Mój przyszły ojciec, widząc to, powiedział: „Nie podnoś, ja ci kupię sto takich beretów”. A obok stała kobiecina z wiadrem pełnym konwalii i on kupił mamie wszystkie te konwalie. Wystarczyły te dwa gesty, żeby w wieku 17 lat wyszła za niego za mąż.”

Wiktor zajmuje lokal przy Pocztowej 2, dziś to ulica Pod Filarami. W Grünbergu Otto Karnetzki handlował tu artykułami papierniczymi i piśmienniczymi. Rodowicz otwiera księgarnię i wypożyczalnię książek. Część przywozi ze sobą. To jedna z trzech księgarni w mieście, które działają w 1945 r. Na krótkiej ulicy Pocztowej są dwie.

Dom przy Bankowej

Rodowiczowie zamieszkują przy Bankowej. Dom w głębi ulicy, wtedy z numerem 11, dziś 8, naprzeciwko banku. Krótka, zadrzewiona uliczka, blisko reprezentacyjnego placu w mieście. Przy jednym końcu ulicy założono naprędce cmentarz żołnierzy radzieckich, przy drugim jest stary poniemiecki cmentarz Zielonego Krzyża.

Zajmują cały parter, 100 metrów kwadratowych. Maryla zapamięta niewiele. – Dla mnie wszystko wtedy było ogromne: sufit wysoko, jakiś wielki celuloidowy samolot, który zwisał z góry, pokoje wielkie… Pamiętam biały stół, rozsuwane drzwi – mówi Danucie Kuleszyńskiej w wywiadzie dla „Inspiracji”.

– Każdy dzień w przedszkolu zaczynaliśmy od modlitwy – wspomina. Pamięta też, że po drodze mijała ogromny czołg. Musiał pomylić się jej z armatą przy pomniku Wdzięczności.

Więcej szczegółów dowie się od mamy: o przepięknych winnicach na zielonogórskich zboczach, o Winobraniu. – Wspominała, że było tu prawdziwe święto wina. Na ulicach stały beczki, nawet siedzenia były z beczek – opowiada kilkanaście lat temu w „Gazecie Lubuskiej”. – Kto był tak głupi i wykarczował te piękne plantacje?! – nie może się nadziwić.

Dwa ogniste siwki

W 1945 r. ukazuje się „Informator m. Zielonejgóry” (wtedy jeszcze pisanej łącznie). Wiktor Rodowicz wykupuje reklamę. „Księgarnia i skład papieru, bogaty dział filatelistyczny, wypożyczalnia książek” – zachęca klientów.

Janina chciałaby studiować na ASP w Poznaniu, ale Wiktor jest o nią piekielnie zazdrosny. Nie zgadza się. Pracuje więc w księgarni. To tam, na zapleczu, 7 grudnia myje schody, przewraca się i następnego dnia – po zjedzeniu 50 kołdunów – rodzi Marylę. A właściwie Marię Antoninę.

– W dniu w którym urodziłam się, imieniny obchodziły Marie. Więc moi rodzice doszli do wniosku, że ja sobie to imię przyniosłam na świat. Na drugie dali mi Antonina po babci, czyli po mamie mojego taty. A Marylką byłam już od dziecka – mówi w „Inspiracjach”. – Urodziłam się w domu przy Bankowej, w którym mieszkaliśmy, a poród odbierała akuszerka. Z rodzinnych opowieści wiem, że byłam brzydka, pomarszczona i czerwona. Na dodatek miałam nogi i ręce jak żaba, wielkie stopy… Moja mama była w takim szoku poporodowym, że nie chciała na mnie patrzeć.

Rodzice chrzczą Marylę na wiosnę. Wokół domu kwitną magnolie. Powojenna Zielona Góra w nich tonie, pierwsi osadnicy często wspominają ukwiecone ulice. „Matką chrzestną została panna Sołowiejówna, polonistka, nauczycielka mojej mamy z wileńskich nazaretanek, a ojcem chrzestnym matematyk, Albin Szymański. Do chrztu wiózł nas porucznik Krwawicz, przyjaciel rodziny, wojskową bryczką zaprzężoną w dwa ogniste siwki. W pewnym momencie konie poniosły, spłoszone dźwiękiem silnika jedynego w mieście samochodu. Ucierpiał tylko porucznik, który rozbił głowę” – opowiada w „Wariatce…”

Motyle i zielniki

W dawnym niemieckim gimnazjum realnym przy pl. Słowiańskim powstaje pierwsza polska szkoła, Miejskie Koedukacyjne Liceum i Gimnazjum. Wiktor uczy biologii.

Czasy są trudne. Brakuje wszystkiego, nauczyciele przekazują sobie książki z rąk do rąk. – Rodowicz opracowywał i powielał skrypty tematyczne, które nieodpłatnie przekazywał uczniom. Zachęcał ich też do łowienia i preparowania motyli i innych owadów oraz do sporządzania zielników – wspomina w „Pionierach” Roman Wiatrowski, uczeń gimnazjum.

Rodowicz w mieszkaniu przy Bankowej tworzy Instytut Entomologiczny. Wkrótce zostaje też dyrektorem gimnazjum dla dorosłych.

mat UM Zielona Góra