Coraz częściej jako adwokat obserwuję dramatyczny mechanizm, który niestety staje się coraz powszechniejszy w sprawach rozwodowych: wykorzystywanie prawa karnego jako narzędzia walki między małżonkami.
Zdarza się, że jedna ze stron, kobieta czy mężczyzna, inicjuje postępowania karne przeciwko współmałżonkowi, często na podstawie przesadnych, niepełnych lub wręcz nieprawdziwych zarzutów. Celem takich działań nie jest sprawiedliwość, ale zbudowanie przewagi procesowej w sprawach o rozwód, alimenty, opiekę nad dziećmi czy podział majątku. Widziałam wiele spraw, gdzie jedno zdarzenie, często drobny konflikt domowy czy powrót z imprezy firmowej — przeradza się w lawinę: wezwana policja, nakaz eksmisji, zakaz kontaktów, tzw. niebieska karta, obowiązek uczestniczenia w terapii dla sprawców przemocy.
W międzyczasie druga strona organizuje wyprowadzkę, zabiera dzieci i majątek, a oskarżony małżonek nagle staje przed koniecznością obrony swojej niewinności. W tle tych dramatów często pojawiają się opinie zespołów specjalistów sądowych, długie badania psychologiczne, spory o dzieci, wzajemne skargi na niekorzystne opinie biegłych.
Rodzice zatracają się w walce o „wygraną”, a tymczasem dzieci — które powinny mieć oboje rodziców — zostają same ze swoimi emocjami i stratą rodzinnej stabilizacji. To wszystko kosztuje: czas, zdrowie, ogromne pieniądze i poczucie bezpieczeństwa. I zawsze największą cenę płacą dzieci. Może nadszedł czas, by wprowadzić odgórne, ustawowe rozwiązania wprowadzające np. zasadę opieki naprzemiennej jako punkt wyjścia — tam, gdzie rodzice mieszkają blisko siebie i spełniają warunki wychowawcze. Wówczas nie walczono by o dzieci jak o „trofea rozwodowe”, a dziecko zachowałoby naturalny kontakt z obojgiem rodziców. Oczywiście w sytuacjach patologicznych taka równowaga nie zawsze jest możliwa. Ale w wielu sprawach rozwodowych taka regulacja mogłaby zakończyć niepotrzebne dramaty sądowe i uchronić dzieci przed udziałem w wojnie dorosłych.
Mecenas Anna Wolska