Stanisław Osadców, kierowca zielonogórskiego PKS-u mimo, że tracił przytomność, zachował zimną krew i zatrzymał na poboczu autokar z pasażerami. Dzięki temu nie doszło do tragedii. Pasażerowie autokaru mdleli i dostali torsji. Trwa ustalanie co zatruło kierowcę i podróżnych.
Była słoneczna niedziela, 30 września. Autobus PKS Zielona Góra jechał w kierunku Żar. Minął przystanek Krzewiny. Nikt nie wysiadł, nikt też nie czekał. Autobus po godz. 10.00 pojechał dalej. – Nagle usłyszałem przeraźliwy krzyk kobiet dobiegający z autobusu – opowiada Stanisław Osadców, kierowca PKS-u. Krzyki robiły się coraz głośniejsze. Krzyczało też coraz więcej osób. To były sekundy.
Autobus dalej jechał. „Dusimy się” krzyczeli pasażerowie, z których część ruszyła w kierunku kierowcy. – Jedna z pań dosłownie upadła na konsole przy kierownicy i omdlała – opowiada pan Stanisław. Wtedy i on poczuł się bardzo źle. – Okrutnie drapało mnie w gardle, jakbym miał tam ostry pieprz, którego nie mogę połknąć. Nie mogłem oddychać – opowiada pan Stanisław, który zaczął się dusić. Jego ciałem zaczęły rzucać drgawki. Kierowca zaczął tracić świadomość. Mimo tego zachował zimną krew i zaczął zjeżdżać ogromnym autobusem na prawe pobocze. – Wiedziałem, że muszę zjechać z drogi i zatrzymać autobus, żeby nie doszło do tragedii – mówi pan Stanisław.
Pasażerowie autobusu mdleli. Część dostała wymiotów. Sytuacja była bardzo groźna. Nikt nie wiedział co się dzieje. Pan Stanisław wiedział, że czas ucieka. Musiał bezpiecznie zjechać na pobocze i zatrzymać pojazd. – Dopiero jak autobus zatrzyma się, mogę otworzyć drzwi – opowiada kierowca.
Udało się. Zjechał na pobocze. Ledwo wyszedł z autobusu. Na zewnątrz byli już duszący się pasażerowie. Wyszli pierwsi. – Nagle zapomniałem numeru pogotowia, nie wiem też dokładnie co działo się ze mną w autobusie, musiałem stracić przytomność – opowiada nam kierowca.
Na miejsce dojechały karetki pogotowia ratunkowego. Trzy osoby, w tym kierowca, zostały zabrane do szpitala. Na szczęście nic im się nie stało.
Policja oraz straż pożarna podejrzewają, że przyczyną kłopotów mógł być tlenek węgla. Przedostałby się do kabiny autokaru z przewodów spalinowych. Jest to cały czas jednak wyjaśniane. Wiemy już, że biegły przeprowadził oględziny autobusu. Oficjalnej przyczyny problemów jeszcze nie podano. – Uważam, ktoś rozpylił gaz w autokarze. To mogło zakończyć się tragicznie dla nas wszystkich – mówi pan Stanisław. Dodaje, że absolutnie nie czuje się bohaterem. Mówi, że zrobił to, co powinien.