W grudniu ub.r. naczepa ciężarówki, na łysych oponach na „trasie śmierci” pod Świdnicą staranowała samochód pana Marka z Żar. Dziś świat mężczyzny to cztery ściany mieszkania, łóżko, ból i okropne, czarne odleżyny.
Pan Marek z Żar nie wstaje, nie chodzi. Jego jedyne ruchy to kiwanie się na boki. Mężczyzna odrobinę porusza lewą ręką. W praktyce wygląda to tak, że jedynie podnosi ją do góry. Na tym koniec. O wyjściu z mieszkania na trzecim piętrze nie ma mowy. Do szpitala zabiera go dwóch lub trzech silnych sanitariuszy. Znoszą go do karetki. Od stycznia, kiedy Marek wrócił ze szpitala po wypadku jego świat zaczyna i kończy się w łóżku.
Marek był silnym, dużym mężczyzną. Pracował w pocztowej ochronie. Jego świat runął 11 grudnia ubiegłego roku około godz. 22.40. Jechał swoim renault 19. Wracał z pracy do domu. Na „trasie śmierci” pod Świdnicą zbliżała się do niego ciężarówka. Kierowca zahamował i wpadł w poślizg. Naczepa ciężarówki stanęła w poprzek drogi taranując renault pana Marka.
Na miejsce wypadku przyjechały służby ratunkowe. W sumie kilka strażackich wozów, pogotowie ratunkowe i policja. Marka z wraku samochodu wyciągali strażacy. Samochód był tak mocno rozbity, że trudno było go uwolnić ze zmiażdżonych blach. Hydraulicznymi nożycami rozcinali karoserię. W końcu pan Marek, bardzo poważnie ranny, został zabrany na szpitalny oddział.
Ciężko ranny mężczyzna z wraku auta trafił na oddział intensywnej terapii zielonogórskiego szpitala. – Czekałam, ale z pracy nie przyjechał. Po północy dzwoniła na jego komórkę, nie odbierał – wspomina tragiczny wieczór Grażyna Badecka, żona pana Marka. W końcu od policji dowiedziała się, że mąż jest w szpitalu. Miał wypadek. – Nie wpuścili mnie do niego, potem kilka godzin czekałam na bloku operacyjnym kiedy mąż miła zabiegi – mówi G. Badecka. Lekarze walczyli o życie Marka. Długo był nieprzytomny. Przeszedł kilka operacji. Udało się. Żyje.
W styczniu Marka wybudzono ze śpiączki farmakologicznej. Z początku miał drgawki, nie było z nim kontaktu. Dostał zapalenia płuc, nie mógł mówić. Z czasem zaczął kiwać głową i mrugać oczami reagując na pytania. Nie pamiętał, że miał wypadek. Nie pamiętał nawet momentu wsiadania do auta w tragiczny dzień. W końcu Marek został przywieziony do domu. I już w nim został. Całą dobę leży w łóżku. – Ma okropne odleżyny – pokazuje na zdjęciach mecenas Łukasz Markiewicz z Zielonej Góry, który zajął się problemem pana Marka i walczy o odszkodowanie dla mężczyzny. Na fotografiach widać czarne pięty i wielką ranę od odleżyn na potylicy. Okropny widok. Ciało pokryte wieloma bliznami pooperacyjnymi. Ze stopy wystają druty usztywniające kości. – Ten człowiek cierpi, bardzo cierpi – mówi mecenas Markiewicz.
– To był zdrowy wysportowany mężczyzna. Miał pozwolenie na broń, regularnie był u lekarza, teraz jest przykuty do łóżka – mówi żona pana Marka. Dopiero w kwietniu zaczną się próby stawania na nogi. Do tego czasu poskładane, pogruchotane kości muszą się zrosnąć. – Dziś nawet nie ma go jak chwycić, aby podnieść. Okropnie cierpi i jeszcze się nie pozbierał po wypadku – mówi G. Badecka. Rodzina robi co może, aby pomóc. Najpierw żona przez ponad miesiąc zajmowała się mężem, ale musiała wrócić do pracy. Teraz na zmianę pomagają dzieci. Problem cały czas jest. Pan Marek tylko rusza prawą ręką., powoli siada w łóżku. Bardzo pomocni okazali się koledzy z pracy z poczty. – Mamy duże wsparcie od przyjaciół. Pomogli kupić materac odleżynowy. Pomogli też koledzy córki ze studiów z akademika. Na wieść o potrzebie krwi dla jej ojca natychmiast ją oddali. Pomogli też anonimowi ludzie. Jestem pod wrażeniem – niekryje wzruszenia G. Badecka.
Mecenas Markiewicz na wieść o tragedii pana Marka postanowił pomóc. Zaczął od starania o tzw. bezsporną sumę odszkodowania dla ofiary wypadku. – Te pieniądze panu Markowi należą się, bo przecież był ubezpieczony, wracał z pracy do domu, a to kwota rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, które są niezbędne do opłacenia rehabilitacji – wyjaśnia adwokat. Potem przyjdzie pora na walkę o odszkodowanie za wypadek. – Za te pieniądze pan Marek stanie na nogi, a resztę kwoty zainwestuje – mówi mecenas Markiewicz.
Sprawa wypadku pod Świdnicą jest jeszcze badana przez prokuraturę, śledztwo trwa. Z pierwszych ustaleń policji wynikało, że naczepa miała łyse opony. Kierowca nie powinien w ogóle na nich jechać.
Walka o odszkodowanie po wypadku dla ofiar jest trudna i długa, ale warto. Tak było w przypadku ciężko rannych osób w zderzeniu mitsubishi i audi Q7 w marcu 2011 r. pod Nowym Miasteczkiem. Piłkarze wracali z meczu. Doszło do potężnej krasky. Audi jechało 217 km na godzinę. Na tej prędkości zatrzymał się licznik w chwili zderzenia.– Jedna z osób poszkodowanych po powrocie ze szpitala leżała w łóżku. Chłopak nie wierzył, że będzie chodził., stracił nadzieję. – Wywalczyliśmy dla niego wielkie odszkodowanie i dziś mężczyzna ma mieszkanie i nawet gra w piłkę – zapewnia mecenas Markiewicz.
UWAGA!
Kiedy stajemy się ofiarą wypadku to pierwszą sprawą jest zadbanie o odszkodowanie. – Nie bójmy się tego, odszkodowanie się nam należy – tłumaczy mecenas Markiewicz. Ważne jest aby otrzymać od policji notatkę z miejsca zdarzenia. Tam są ważne informacje na temat przebiegu wypadku oraz jego okoliczności. Druga sprawa to dokumentacja medyczna, którą musi zebrać poszkodowany. Stanie się ważnym dowodem w sprawie.
O odszkodowanie możemy walczyć sami. Znacznie lepiej zrobią to jednak za nas osoby specjalizujące się w tego typu sprawach.
Pamiętajmy, że odszkodowanie za wypadek możemy dostać z wielu różnych źródeł. – Zdarza się, że odszkodowanie mamy nawet w karcie kredytowej – przypomina mecenas Markiewicz.
Istotne jest również to, że na wysokość odszkodowania nie ma wpływu decyzja sądu w sprawie karnej przeciwko sprawcy wypadku. Sprawa odszkodowawcza to zupełnie inne postępowanie sądowe.
Piotr Jędzura