Prokurator Zbigniew Fąfera po wielu latach kończy pracę w zielonogórskiej prokuraturze okręgowej. Przez wiele lat był rzecznikiem prokuratury, prowadził głośne śledztwa, w tym te z Archiwum X i informował.
Ile to już lat panie prokuratorze?
Zbigniew Fąfera – Ponad 35 … z pewnością. W tym czasie „przeżyłem” 27 ministrów sprawiedliwości… tak mi wyszło.
Który z nich, Pana zdaniem, najlepiej zapisał się w pamięci prokuratury?
Hm… Ja dobrze wspominam ministra Cimoszewicza, Aleksandra Bentkowskiego, Zbigniewa Ćwiąkalskiego … Dlaczego ? Bo najzwyczajniej nie przeszkadzali w pracy, nie próbowali grać pierwszych skrzypiec, stawiali na mądrość i doświadczenie, bądź co bądź wykształconych ludzi.
To może od początku – jest pan absolwentem?
Wydziału Prawa Uniwersytetu Poznańskiego z zastrzeżeniem, że studia rozpocząłem we Wrocławiu. Tam podpadłem ówczesnemu dziekanowi za działalność rozrywkowo …polityczną i relegowano mnie Tak więc studia skończyłem w Poznaniu.
Dlaczego prawo i ostatecznie zawód prokuratora? Dlaczego nie adwokat albo na przykład sędzia ?
To kontynuacja skromnej tradycji rodzinnej. Ojciec również był prokuratorem i on niejako mówiąc kolokwialnie „zaraził” mnie. Teraz z perspektywy czasu twierdzę nawet, że działał z premedytacją (śmiech). Kiedy byłem młodzieńcem, a on miał dyżury zdarzeniowe niejednokrotnie po cichu zabierał mnie ze sobą. Dla takiego szczeniaka jak ja to było coś !
Miałem co prawda nakaz grzecznie czekać w radiowozie policyjnym, ale kto upilnuje żądnego wrażeń chłopaka ? Potem oczywiście „przesłuchiwałem” ojca, który tłumaczył mi cierpliwie co i dlaczego robi się podczas oględzin, jak układać wersje śledcze itd. Późniejsze studia prawnicze to już zwykła konsekwencja.
Adwokat i sędzia to piękne i potrzebne zawody. Przyznam, że w połowie lat 90 – tych prezes ówczesnego Sądu Wojewódzkiego – sędzia Janka zaproponował mi za pośrednictwem mojego szefa przejście do sądu wojewódzkiego. Wtedy jeszcze nie było tak rozbudowanych samorządów sędziowskich i taki, nazwijmy to awans od razu do okręgu był możliwy. Uprzejmie jednak podziękowałem, ponieważ widziałem siebie jedynie w roli prokuratora. Niemniej propozycja była dla mnie miłym zaskoczeniem.
Na początku była aplikacja i pierwsze szlify?
Tak, pierwsze 3 lata pracy to aplikacja i asesura w nowosolskiej prokuraturze. Trafiłem najlepiej jak mogłem. W tamtym czasie to była najlepiej merytorycznie prowadzona prokuratura. Pracowałem m.in. pod okiem Jana Wojtasika, guru z zakresu kryminalistyki i medycyny sądowej, który był członkiem centralnej komisji egzaminacyjnej i przeegzaminował w tamtym czasie 1/3 polskiej kadry prokuratorów.
U niego zapewne również zdawał pan egzamin i pewnie celująco?
Oczywiście celująco na… 3 + (śmiech).
Czyli kryminalistyka i medycyna sądowa to nie były Pana koniki?
Przeciwnie. Kiedy zgłosiłem się do pracy w Nowej Soli poprosiłem szefa, aby mnie nie oszczędzał i wysyłał na wszystkie zdarzenia, wszystkie sekcje … Szef spojrzał wówczas na mnie badawczo i ochoczo zgodził się ! Takich kamikadze nie było wtedy wielu.
Deklarując tę swoją gotowość nie miałem świadomości, że w tym czasie nowosolska prokuratura wykonywała sekcje dla Nowej Soli, prokuratury wojskowej oraz Zielonej Góry (zielonogórskie prosektorium zawaliło się i było w remoncie).
Aby nie przedłużać, w dzienniczku aplikacji w jednym tylko miesiącu miałem wpisanych, dobrze to pamiętam, 37 sekcji.
Po trzech miesiącach miałem dość ! Każdy powrót do domu zaczynał się od striptizu i kąpieli. Ubranie, całe ciało, włosy „pachniały” specyficznie.
Czyli szybko nabył Pan odporność na nieprzyjemne widoki?
Zapewne, ale za zgodą szefa po tych 3 miesiącach zostałem lekko zluzowany. Odporność? Nigdy nie uodporniłem się na widok zastygłych ciał dzieci. Byłem wówczas młodym ojcem i pewien bunt wewnętrzny podpowiadał mi, że dzieci mają żyć, dorastać i jeszcze nie czas, aby przedwcześnie odchodziły z tego świata.
Kariera Pana nabrała przyśpieszenia z chwilą przejścia do Zielonej Góry.
Bardziej z chwilą, gdy jako samodzielny egzaminowany prokurator poprowadziłem pierwsze poważne śledztwa. Zostałem zauważony, to prawda. W 1998 roku jako jeden z trzech prokuratorów w kraju zostałem zaproszony na szkolenie z udziałem szefów agend FBI z Nowego Jorku, Waszyngtonu i Bostonu. Niezwykle ciekawa wymiana doświadczeń i wciągające relacje okraszone operacyjnymi filmami z akcji agentów FBI działających w USA pod przykrywką.
U nas w tym czasie robiliśmy pierwsze, już śmiałe kroki, realizując nową ustawę o świadku koronnym i świadku incognito. W niedługim czasie zostałem szefem tzw. PZ –ów. (wydział przestępczości zorganizowanej). To był nerwowy i wyczerpujący rozdział w moim życiu. Zbrojne grupy przestępcze sprawnie omijały luki w naszym prawie. Rejon nadgraniczny i niespójność granic powodowały, że rozwijał się przemyt spirytusu i paliw na wielką skalę. Przestępcy angażowali w swój proceder duże pieniądze i niejednokrotnie, przy użyciu broni palnej, łamali opór świadków ale również śledczych. Kilku moich prokuratorów miało przydzieloną ochronę. Ja również korzystałem z „opieki” i nie była to komfortowa sytuacja.
Nerwowość i obawy siłą rzeczy przenoszone były do domu. Moja rodzina odetchnęła dopiero, gdy zakończyłem pracę w PZ–ach.
W tym samym niemal czasie otrzymałem od ministra Kurczuka propozycję objęcia stanowiska zastępcy prokuratora okręgowego w Warszawie. Miałem pół godziny na zastanowienie. Hm, sprawa trudna, skorzystałem z koła ratunkowego, telefonu do przyjaciela, czyli ojca. Dzwoniłem oczywiście z Warszawy.
Ojciec wysłuchał i w prostych żołnierskich słowach powiedział – Jeżeli lubisz wysokie wieżowce, maratony w korkach oraz pałowanie się z politykami, którzy nagminnie zasypywać będą Ciebie doniesieniami o wzajemne zniesławienie, oplucie itd. sprawa prosta, ale pamiętaj, tylko jedną stronę sporu zadowolisz, a ta druga strona zapamięta to i po kolejnych wyborach wylecisz z hukiem. To były mądre słowa.
Kolega, który awansował w moje miejsce wytrzymał w Warszawie 11 miesięcy.
Pana największy sukces zawodowy?
Może inaczej. Największe spełnienie. Zapewne pamięta Pan sprawę zabójstwa Basi z Drzonowa. Sprawca przez 27 lat był dla nas nie do ruszenia. Podejrzewaliśmy kto zabił ale dowodowo byliśmy w lesie. Ogromna presja, zbliżał się okres przedawnienia. Wspólnie z policjantami z Archiwum X z Gorzowa zrobiliśmy remanent dowodów rzeczowych, znaleźliśmy wreszcie haka i za pomocą nowych metod badawczych wyizolowaliśmy profil DNA sprawcy. Teraz już mogę powiedzieć, że policjanci użyli fortelu i w sobie wiadomy sposób uzyskali materiał biologiczny typowanego mężczyzny. Zrobiliśmy badanie porównawcze i Bingo !
Wydałem polecenie zatrzymania całkowicie zaskoczonego podejrzanego i tym razem już procesowo ponownie pobraliśmy od niego materiał biologiczny. Wykonane w dwóch niezależnych instytutach naukowych badania potwierdziły nasze podejrzenia.
Pamiętam, jak spotkałem się z mamą zamordowanej Basi. Pani Józefa, przemiła starsza , schorowana kobieta powiedziała mi wówczas „ja zawsze marzyłam o jednym, aby przed śmiercią doczekać chwili kiedy zabójca mojej córki zostanie skazany”.
Gdy sąd ogłaszał wyrok pani Józefa stała przy mnie i drżała. Musiałem ją trzymać za ręce. Ona drżała z emocji i chyba dalej nie wierzyła, że oczekiwana przez nią sprawiedliwość wreszcie nadeszła. Po ogłoszeniu wyroku 25 lat pozbawienia wolności (to wtedy był najwyższy możliwy wymiar kary) pani Józefa wyszeptała „no i doczekałam się i teraz jestem spokojna”.
Wspominam tę sprawę również dlatego, ponieważ w pamięci zapadła mi cała, liczna rodzina pani Józefy, jej córki, zięciowie. Oni wszyscy obowiązkowo i po tylu latach w komplecie stawiali się w sądzie na każdej rozprawie. Przeżywali na nowo tę tragedię i żywo reagowali.
To był jedyny przypadek podczas mojej pracy, kiedy zachowałem się mało profesjonalnie. Po wyroku nie mogłem odmówić tej rodzinie, a szczególnie pani Józefie, przyjąłem zaproszenie i poszliśmy na wspólny obiad. Wówczas pierwszy raz pani Józefa uśmiechała się, a ja czułem dumę i spełnienie. Byłem wdzięczny losowi, że pozwolił mi doprowadzić sprawę do końca i w ten sposób mogłem spełnić pragnienie pani Józefy.
Pana najdziwniejsza, a może najbardziej zaskakująca sprawa?
Zapewne również pan pamięta. Kilkanaście lat temu panująca w naszym rejonie psychoza strachu. Mężczyźni odprowadzający swoje partnerki do pracy i z pracy. Nocne społeczne patrole skupione na ochronie kobiet przed grasującym gwałcicielem. O sprawie rozpisywały się media w całej Polsce.
Na początku jedna, potem druga, a po kilku tygodniach już chyba osiem kobiet zgwałconych na terenie Zielonej Góry, Krosna Odrzańskiego i innych miejscowości. Naciski na policję i prokuraturę. Oskarżanie nas o brak efektów i opieszałość.
Po wielu tygodniach żmudnych działań okazało się, że faktycznie doszło do jednego zgwałcenia. Pozostałe gwałty zostały zmyślone przez kobiety. Ja i policjanci byliśmy w szoku, bo nie mogliśmy zrozumieć zachowania tych kobiet. Tyle sił i środków, kosztowne obławy i zaangażowanie setek policjantów.
Z każdą z tych kobiet rozmawiałem później pytając o powody. Wynikał z tych rozmów jeden wspólny mianownik. Były to kobiety wołające o pomoc, kobiety chcące zwrócić na siebie uwagę, a w niektórych wypadkach pragnące wywołać współczucie u innych. Jedna miała niepowodzenia w szkole i w ten sposób liczyła na zmianę nastawienia nauczycieli. Inna borykała się z problemami z lokalnymi urzędnikami i w ten sposób liczyła na szybkie załatwienie mieszkania, bo przecież ofiarom przestępstw trzeba pomagać.
Najbardziej zaskakujące zachowanie świadka, a może podejrzanego?
Sprawa trochę teraz z perspektywy czasu zabawna. W jednym z sądów sędzia zażartował w obecności pani sprzątającej i żaląc się na duże obciążenie sprawami zaproponował, aby mu „pomogła” rozwiązać problem niszcząc część przypisanych mu akt. To był żart, ale Pani sprzątaczka niekoniecznie znała się na żartach i zgodnie z życzeniem dokonała dzieła zniszczenia. W ruch poszła niszczarka i skutecznie, acz tylko na chwilę „złagodziła” ona żale sędziego.
Gdy sprawa na drugi dzień wyszła na jaw, wiadomo ,popłoch. Akta trzeba odtworzyć, a było tego kilkanaście tomów.
W ocenie moich pryncypałów sprzątaczka formalnie dopuściła się czynu, stąd delikatnie naciskano mnie, abym przedstawił kobiecie zarzut.
Oczywiście nie zrobiłem tego. Rozum podpowiadał mi, że oprócz suchego przepisu jest jeszcze zdrowy rozsądek. Wezwałem tę panią na przesłuchanie i zapytałem, czy się boi.
Jej odpowiedź rozbawiła mnie i trochę rozczuliła. Odpowiedziała mi „rozmawiałam z jednym policjantem oraz adwokatem i oni, kiedy dowiedzieli się, że to Pan prowadzi sprawę uspokoili, że jest pan normalny i z tego powodu nie zrobi mi krzywdy. Ja też uważam, że pan taki jest”.
Uśmiałem się, miło słyszeć, że w tym pogmatwanym świecie, pełnym nienormalnych zjawisk ja oceniany jestem jeszcze jako ten normalny.
Które ze zdarzeń w pana pracy było najmniej przyjemne albo które w swojej karierze negatywnie pan wspomina?
Dokonując wyboru zawodu prokuratora godzimy się z tym, że niekiedy, przez pewną, specyficzną część społeczeństwa postrzegani będziemy średnio dobrze, no bo ścigamy, oskarżamy, a więc w subiektywnym odczuciu niektórych „krzywdzimy”. Z tym nie miałem jednak nigdy problemu.
Pamiętam jednak okres sprzed około 25 lat kiedy byłem szefem PZ – etów. Duet pewnych dziennikarzy na łamach ogólnopolskiego pisma oraz w ogólnopolskich programach telewizyjnych usilnie i w sposób mało rzetelny szkalował mnie i niektórych moich kolegów prokuratorów. W ich oczach, mówiąc najkrócej, byliśmy skorumpowanymi prokuratorami. Pokłosiem tych artykułów była kontrola zarządzona u mnie przez Warszawę, a także roczne śledztwo prowadzone przez jedną z prokuratur w kraju. Zarówno kontrola jak umorzone z hukiem śledztwo nie wykazały żadnych zaniedbań. Przeciwnie, wskazano, że podnoszone przez dziennikarzy zarzuty były mówiąc kolokwialnie mądre inaczej.
Tylko widzi pan, ja tutaj żyłem, pracowałem, tutaj do szkoły chodziła moja córka i ta sprawa „żyła” w zielonogórskim światku. Co z tego, że jeden z tych dziennikarzy za swoją nierzetelność otrzymał od Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich tytuł „dziennikarskiej hieny roku” i de facto wypadł ze środowiska dziennikarskiego.
Kiedy po latach zostałem rzecznikiem prasowym prokuratury jeden z tych dwóch dziennikarzy, wcześniej znieważający mnie w swoich artykułach, kilkakrotnie zwrócił się do mnie o wypowiedzi w różnych sprawach.
Zapyta pan, czy dziennikarz ten nawiązał w jakiś sposób do tamtych oszczerczych artykułów ? Ależ skąd – nie było sprawy…. Nieprawda – sprawa była i należało nawet teraz, po latach zachować się przyzwoicie i powiedzieć …myliłam się – przepraszam. Ale do tego trzeba mieć klasę.
Czy dzisiaj potrafiłby pan powiedzieć ile łącznie spraw poprowadził w ciągu całej swojej kariery w prokuraturze?
Najwięcej w ciągu pierwszych 14 lat pracy w rejonie. To było ok. 50 spraw miesięcznie, czyli rocznie ok. 600. Kolejne 20 lat w okręgu to ok. 30 śledztw rocznie o poważniejszym ciężarze gatunkowym. Łącznie więc w ciągu całej mojej kariery poprowadziłem nie mniej niż 9 – 10 tysięcy spraw, z czego około 25 proc. stanowiły akty oskarżenia. Przez cały ten okres zaliczyłem tylko 4 uniewinnienia i to uważam za sukces.
Jak ocenia pan okres pełnienia przez siebie funkcji rzecznika prasowego prokuratury?
Geograficzne, nadgraniczne położenie prokuratur okręgu zielonogórskiego miało wpływ na zwiększoną ilość przestępstw. Moja aktywność w mediach siłą rzeczy była więc większa. Od czasu do czasu byliśmy świadkami zdarzeń wyjątkowo bulwersujących, a tym samym medialnych. Przypomnę chociażby potrójne zabójstwo w Zielonej Górze sprzed 4 lat, wybuch w wieżowcu, ostatnia katastrofa drogowa pod Zielona Górą i wiele, wiele innych.
Stąd też bywały dni, tygodnie, gdy niemal codziennie „dawałem twarz” we wszystkich ogólnopolskich mediach.
Jeden z kolegów po jednym z takich medialnych maratonów powiedział mi, że po przyjściu do domu bał się otwierać lodówkę, aby mnie tam nie ujrzeć.
Praca z dziennikarzami nie była łatwa. Musiałem uważać na słowa, nie mogłem pozwalać sobie na dowolność wypowiedzi. Nie mogłem w szczególności mijać się z prawdą. Ode mnie wymagano fachowych, profesjonalnych wypowiedzi. Największą trudność sprawiało przełożenie skostniałego prawniczego języka na język przystępny dla przeciętnego odbiorcy.
Mam nadzieję, że dałem radę.
Kończy pan swoją przygodę z prokuraturą i współpracę z mediami w roli rzecznika prasowego i co teraz ? Często od osób udających się na emeryturę słyszę- będę miał wreszcie czas posłuchać muzyki poważnej, podróże, nadrobię lektury – a pan?
Muzyka poważna? Niekoniecznie. Ja prosty człowiek… Rolling Stones, Led Zeppelin, Eric Clapton, bo to moje ikony i moje klimaty. Podróże ? Na razie nie. Młodsza żona jeszcze pracuje i pewnie solo mnie nie puści w samotną podróż, abym się nie zmarnował. Będę jej gotował obiady, to sobie dobrze poje (śmiech) .
Mam oczywiście swoje pasje i będę je realizował. Uprawiam sport i jestem wiernym kibicem koszykówki, no ale przede wszystkim ogród i wszystko co wokół. A tu jest co robić.
Czuje się pan spełniony ? A jeśli tak to jak postrzegany był pan w swojej pracy?
Jestem spełniony! Myślę, że dobrze byłem odbierany zarówno przez prokuratorów, jak i wszystkich, niestety finansowo niedocenianych urzędników prokuratury. Mam tu na myśli cały sekretariat i pozostałych urzędników. Wszystkim im szczególnie dziękuję za pomoc w realizacji mojej pasji.
Jeśli pyta mnie pan jak Warszawa podziękowała mi za te wszystkie lata pracy. Hm… dobrym zwyczajem jeszcze niedawno było, że na koniec pracy zawodowej osoba odchodząca otrzymywała pismo z Warszawy z podziękowaniami i ewentualnymi życzeniami. Dzisiaj kultura i taka zwykła przyzwoitość to pojęcia z pogranicza nieosiągalnych.
Czyli?
Himalaje…
Odchodzi pan z prokuratury chyba w dość trudnym dla niej momencie.
Tak, jestem rozczarowany tym, co dzieje się ostatnio. Mam świadomość, że opuszczam prokuraturę poranioną. Apolityczna z założenia prokuratura tak naprawdę nadal nie potrafi obronić się przed polityką i politykami. To trudny czas tak w ogóle dla wszystkich prawników wykonujących zawody stricte prawnicze. Liczę, że to zmieni się i tego życzę wszystkim moim kolegom prokuratorom, sędziom, adwokatom i radcom prawnym.
Na koniec – dziękuję panu za owocną wieloletnią współpracę medialną, rzetelność w relacjonowaniu naszej pracy, a także czasami krytykę, która zawsze mieściła się w granicach dobrego smaku.
Za pośrednictwem pana dziękuję również przedstawicielom innych mediów za lata współpracy.
Dziękuję także rzecznikom prasowym policji i innych służb, z którymi wspólnie relacjonowałem zdarzenia w niekiedy bardzo trudnych sprawach.
Dziękuję za rozmowę.