Radny Górski: – Stacje benzynowe nie służą do tankowania promili, jest propozycja nocnego zakazu sprzedaży alkoholu

Lekarz Robert Górski, radny Zielonej Góry

Rozmowa z Robertem Górskim, lekarzem specjalistą medycyny ratunkowej i radnym Klubu Radnych Zielona Razem z Zielonej Góry, który zaproponował wprowadzenie uchwały o zakazie nocnej sprzedaży alkoholu w sklepach i na stacjach paliw w godzinach od 22:00 do 6:00. Od lat ratuje ludzi, teraz chce ratować miasto przed nocnym chaosem.

Redakcja Poscigi.pl: – Panie doktorze, na co dzień ratuje pan ludzkie życie w pogotowiu ratunkowym. Skąd pomysł, by jako radny zaproponować zakaz nocnej sprzedaży alkoholu w Zielonej Górze?

Robert Górski: Kiedy przez lata jeździ się karetką po Zielonej Górze, to człowiek widzi, że największym wrogiem spokojnej nocy nie są choroby, tylko… promile. W godzinach nocnych mnóstwo interwencji służb ratunkowych ma związek z alkoholem. To nie są statystyki z raportu WHO – to nasza zielonogórska codzienność. Kłótnie, bójki, wypadki, ludzie nieprzytomni na ławkach i chodnikach. Alkohol jest jak zapalnik – wystarczy chwila i robi się dramat. W dodatku większości ataków na medyków i policjantów dopuszczają się osoby właśnie pod wpływem etanolu. Wiele z nich po prostu nie panuje nad sobą. W zakazie sprzedaży nie chodzi o to, żeby kogoś karać – chodzi o to, żeby dać miastu trochę spokoju.

Krytycy mówią, że to ograniczanie wolności obywatelskiej.

Wiecie państwo, prawdziwie wolny człowiek po pierwsze zdąży kupić alkohol do 22:00, a po drugie potrafi sobie powiedzieć „nie muszę”. Ci, którzy najbardziej protestują, często nie bronią wolności, tylko własnego nałogu. Nie chcę nikomu zaglądać do kieliszka – sam też czasem wypiję lampkę wina. Ale to, co dzieje się w nocy na deptaku, osiedlach i wokół stacji paliw, to nie jest już towarzyskie picie. To desperackie próby „dogonienia imprezy”, które często kończą się na izbie wytrzeźwień albo w ambulansie i na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym.

Czy podobne rozwiązania w innych miastach przyniosły efekty?

Zdecydowanie tak. W Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu i Gorzowie Wielkopolskim po wprowadzeniu zakazu nocnej sprzedaży alkoholu na wynos spadła liczba interwencji służb ratunkowych. W Krakowie policjanci mają 47% mniej interwencji niż przed wprowadzeniem zakazu. W Koninie spadek wyniósł aż 70%! Mniej bójek, mniej pobić, mniej pacjentów w izbach wytrzeźwień i na szpitalnych oddziałach ratunkowych. To czysty zysk – dla służb, dla budżetu miasta i dla mieszkańców, którzy mogą spokojniej spać. To nie teoria, to praktyka.

Co poza bezpieczeństwem się zmienia, kiedy ogranicza się sprzedaż alkoholu w nocy?

Robert Górski: Rano jest mniej do sprzątania potłuczonego szkła, butelek, wymiocin. Pracownicy Zakładu Gospodarki Komunalnej i prywatnych firm sprzątających będą mieć mniej pracy. To też mniej aktów wandalizmu – powybijanych szyb, zniszczonych ławek, powyrywanej zieleni czy uszkodzonych znaków drogowych. Zielona Góra to piękne miasto. Naprawdę zasługuje na to, żeby rano przestrzeń publiczna pachniała kawą, a nie rozlanym piwem (śmiech).

W ubiegłym tygodniu w Zielonej Górze doszło do poważnego wypadku z udziałem pijanych osób.

Tak, pijana kobieta prowadziła samochód, a jej pasażer – również pod wpływem alkoholu – siedział obok. Na krętej drodze auto wypadło z trasy i bokiem uderzyło w drzewo. Pasażer został zaklinowany we wraku, strażacy musieli go wycinać. Oboje trafili do szpitala z poważnymi obrażeniami. I proszę sobie wyobrazić, że jechali jednym z bezpieczniejszych samochodów, ważącym 2,5 tony z zaawansowanym system łagodzącym skutki zderzenia. Gdyby to był mniejszy i prostszy pojazd, dziś pewnie rozmawialibyśmy o wypadku śmiertelnym. W tej sytuacji uratowała ich na szczęście technika. To właśnie alkohol odbiera ludziom rozsądek i poczucie zagrożenia. A my, medycy, strażacy i policjanci, widzimy to z bliska – ten bezsens, te łzy, ten metal skręcony wokół ciała człowieka krzyczącego z bólu i wołającego o ratunek.

W takim razie co z handlem alkoholem na stacjach benzynowych?

Robert Górski: To absurd.  Stacja paliw to miejsce, gdzie kierowca tankuje samochód – nie powinno być miejscem, gdzie tankuje się promile. Wiecie państwo, ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego w Polsce wciąż można kupić alkohol na stacjach paliw. To jest chyba jeden z większych paradoksów – miejsce, które z definicji służy kierowcom, jednocześnie kusi ich piwem albo małpką przy kasie. To trochę tak, jakby w aptece obok leków na nadciśnienie sprzedawano solone chipsy, bekon i papierosy (śmiech). W Szwecji, Norwegii, Holandii czy na Litwie sprzedaż alkoholu na stacjach jest całkowicie zakazana. Tam nikt nawet nie dyskutuje, że to ograniczanie wolności – po prostu zdrowy rozsądek. Stacje paliw mają sprzedawać paliwo, kawę i przekąski – proszę bardzo. Ale nie coś, co odbiera rozsądek i może zabić, również niewinnych ludzi na ulicy.

To nie zakaz w lokalach gastronomicznych, prawda?

Robert Górski: Nie jestem radnym Zakazem (śmiech). Ograniczenie dotyczy tylko sprzedaży alkoholu na wynos, czyli w sklepach i na stacjach paliw, i tylko w godzinach 22:00–6:00. Lokal gastronomiczny, bar czy pub nadal będą mogły działać normalnie. Tak zresztą mówi ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi – rada miasta może jedynie ograniczać sprzedaż detaliczną, czyli na wynos wyłącznie od 22:00 do 6:00. Większe zmiany wymagają decyzji Sejmu w Warszawie. Ale tam – nie ukrywajmy – wielu polityków ma z alkoholem zbyt bliską relację. Część posiada nawet udziały w browarach i firmach dystrybuujących alkohol, więc trudno oczekiwać, że sami ograniczą własne zyski.

Wspominał pan o przemocy domowej.

Robert Górski: Tak, krzyki, zaniedbane i pobite dzieci w kącie, rodzinne dramaty. Policja i pogotowie ratunkowe interweniują w domach, gdzie rodzice są pijani. To osoby, które piją „na bieżąco” – nie robią zapasów, bo nie potrafią wytrzymać z zamkniętą butelką alkoholu w szafce. Dzięki ograniczeniu nocnej sprzedaży część z nich po prostu pójdzie szybciej spać, zamiast iść „po flaszkę na dopicie”. Ci ludzie nie pójdą też do knajpy, bo raz, że mogą mieć za daleko, a dwa, że alkohol kosztuje tam kilka razy więcej niż w sklepie. Klientela nocnych sklepów i lokali rozrywkowych wbrew pozorom pokrywa się w niewielkiej części, głównie ze względów finansowych.

Pana wpis w tej sprawie w mediach społecznościowych zrobił furorę.

Robert Górski: Tak, post zebrał ponad 700 lajków i 85 tysięcy wyświetleń. Pod nim rozgrzała się dyskusja – ponad 350 komentarzy. Większość była pozytywna, ale zauważyłem ciekawą rzecz – większość tych negatywnych pojawiała się dopiero wieczorem. I sporo z nich… brzmiało jak pisane „po kilku” (śmiech). Jeden z moich znajomych napisał przed północą komentarz łamaną polszczyzną z przekleństwami. Pokazałem jego treść mojej żonie. Okazało się, że jego partnerka, nasza wspólna znajoma, napisała Natalii, że: „Stary siedzi i chleje od 17:00”. I jak tu prowadzić merytoryczną dyskusję? Jedna pani zapytała pod postem, gdzie ma kupić alkohol jak kończy drugą zmianę o 22:00 i w sklepach o tej porze nie dostanie już napoju z procetami. Odpisałem, że zawsze może kupić przed rozpoczęciem drugiej zmiany. Ona się oburzyła, że przecież nie może wnosić alkoholu do zakładu pracy. Zapytałem więc, czy jak kupuje mrożonki, to zanosi je do pracy czy do domu (śmiech). No i dyskusja się zakończyła.

Niektórzy straszą, że przez taki zakaz powstaną meliny, w których będzie handlować się alkoholem bez pozwolenia.

To mit. W miastach, które wprowadziły zakaz – Kraków, Wrocław, Poznań – nie ma żadnych melin z alkoholem od kupienia. W naszych sąsiednich miejscowościach, takich jak Sulechów czy Nowa Sól, zakaz też obowiązuje i takie punkty nie funkcjonują. Ludzie po prostu dostosowują się do nowych zasad. Poza tym po zmianie ustroju w naszym kraju nie ma szans na powrót do melin, które funkcjonowały w PRL. Krajowa Administracja Skarbowa jest w tym względzie zdeterminowana. Przy ul. Kostrzyńskiej w Zielonej Górze stacjonuje jej grupa realizacyjna. Panowie podjeżdżają nieoznakowanym busem, są zamaskowani, uzbrojeni w broń automatyczną i wchodzą z drzwiami. Poza służbą to bardzo mili i towarzyscy ludzie, znam ich osobiście, ale w pracy są raczej smutni i bezwzględni (śmiech).

Pojawia się zarzut, że ograniczenie sprzedaży alkoholu to spadek wpływów do budżetu państwa.

Argument o spadku wpływów z podatków jest nietrafiony, bo koszty interwencji służb ratunkowych, leczenia urazów i sprzątania skutków wandalizmu są wielokrotnie wyższe niż wpływy z akcyzy i koncesji. Ten zakaz to nie kara – to inwestycja w spokój, zdrowie i bezpieczeństwo.

Na koniec, jakby miał pan przekonać sceptyków w jednym zdaniu?

Spróbujmy przez rok, jeśli nie zadziała, wycofajmy się, ale jeśli Zielona Góra stanie się spokojniejsza, czystsza i bezpieczniejsza, to może wreszcie zrozumiemy, że zdrowy rozsądek nie jest ograniczeniem wolności, tylko jej początkiem.

Dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję i życzę wszystkim zielonogórzanom, żeby każdej nocy mogli spać spokojnie i nie byli budzeni sygnałami karetek z medykami jadącymi leczyć skutki picia wódki.