Grzegorz G. w pijackim szale zadał żonie siedem ciosów nożem. Potem w barze postawił wszystkim kolejkę. Wrócił do domu, napił się wódki i nie otwierał drzwi od mieszkania. Niedawno oskarżony przeszedł wylew, dlatego proces został odroczony. Grzegorz G. we wtorek, 19 listopada, ponownie stanął przed sądem. Mówi, że ma problemy z pamięcią i rękoma, ale ogólnie dobrze się czuje i jest samodzielny.
Proces ruszył 29 kwietnia. Grzegorz G. wygląda na znacznie więcej niż 60 lat. Mechanik z zawodu, do aresztowania za zabójstwo żony pracował jako murarz na budowach. Z żoną Danutą od lat żyli z boku. Kobieta była na emeryturze. Dorabiała jako sprzedawca w lumpeksie. Dzięki temu utrzymywała mieszkanie, do którego mąż dokładał się jedynie sporadycznie. Sadysta miał na koncie sprawy za znęcanie się nad żoną. Po ostatniej rozprawie dostał nakaz czasowego opuszczenia mieszkania. Nie zrobił tego. Dalej dręczył żonę. W końcu doszło do tragedii.
We wtorek, 19 listopada, Grzegorz G. do zielonogórskiego sądu okręgowego przyszedł o własnych siłach. We wrześniu przeszedł wylew i trafił do szpitala. Był leczony również na padaczkę. Sędzia Diana Książek-Pęciak dopytywała czy oskarżony dobrze się czuje i wszystko rozumie. Zapewnił, że tak jest. – Mam tylko pamięć dawną zamazaną i problemy z rękami – mówił przed sądem. Sędzia D. Książek-Pęciak wznowiła przewód sądowy. Przesłuchano kolejnych sąsiadów. Swoje zeznania uzupełnił też syn Danuty, dla którego Grzegorz jest ojczymem. Opowiadał o tym jak matka dbała o chorego na trzustkę Grzegorza i przez dwa miesiące odwiedzała w szpitalu nosząc rosół. – Zadbała nawet o to, żeby był na jej ubezpieczeniu, a ja to załatwiłem w Świebodzinie w ZUS-ie – mówił przed sądem syn Danuty.
Do tragedii doszło w dniu 19 października ub.r. W bloku na sulechowskim Zaciszu pojawiła się straż pożarna i policja. Wcześniej do drzwi mieszkania dobijał się syn Danuty (Grzegorz to jego ojczym). W końcu strażacy wyważyli drzwi. Na podłodze w pokoju w kałuży krwi leżała Danuta. Grzegorz G. był pijany.
Ustalono, że w dniu tragedii Grzegorz G. bawił się na koncercie na stadionie miejskim. Po powrocie do domu zaatakował nożem schorowaną żonę. 65-latka zmagała się z nowotworem. Przeszła ciężką operację usunięcia części płuca. Cierpiała. Grzegorz zadał żonie siedem ciosów długim ostrzem, część w okolice serca i brzuch. Nie ratował żony tylko poszedł do baru napić się wódki ze znajomymi. W barze postawił kolejkę wszystkim, którzy tam byli. Wrócił do mieszkania, znowu napił się, zamknął drzwi i siedział obok żony leżącej w kałuży krwi.
Grzegorz G. został aresztowany. Podczas przesłuchań zapewniał, że to żona zaatakowała pierwsza. Utrzymywał, że to, co zrobił, było samoobroną. W sądzie swoje zeznania jednak odwołał. Przyznał się do zabójstwa. Mówił, że stała się tragedia i tego się już nie cofnie.