Jadwiga Smólska w 1960 r. była więziona przez komunistyczne władze za tzw. zamieszki zielonogórskie. – Zamknęli mnie w więzieniu za nic. Za kratami spędziłam rok wyrwana od rodziny – wspomina trudne chwile schorowana kobieta. W sądzie właśnie wywalczyła odszkodowanie za niesprawiedliwe uwięzienie przez peerelowski sąd.
Był 30 maja 1960 r. Tłum zebrał się wokół Domu Katolickiego w Zielonej Górze. Komunistyczne władze eksmitowały Dom Katolicki parafii św. Jadwigi. Na tym tle rozpoczęły się największe od czasów zakończenia wojny zamieszki uliczne w mieście. Kilkutysięczny tłum, w obronie Domu Katolickiego, starł się z milicją oraz oddziałami ZOMO ściągniętymi na pomoc z Poznania i Gorzowa. To była bitwa. W stronę demonstrantów poleciał gaz łzawiący. Milicja użyła pałek. Pacyfikujących tłum milicjantów obrzucano kostką brukową.
– Wracałam do domu w Czerwieńsku, na chwilę przystanęłam z boku zobaczyć co się dzieje i potem poszłam na dworzec – wspomina ten dzień Jadwiga Smólska (75 l.). Widziała tłum ludzi. – Tam coś się działo, ale nie wiedziałam co. Nie brałam udziału w zamieszkach. Byłam młodą dziewczyna, miałam wtedy 19 lat – opowiada schorowana dziś kobieta. Pani Jadwiga poszła na dworzec i pojechała do domu w Czerwieńsku.
Po kilku dniach do domu przyszło wezwanie do stawienie się w komendzie milicji. J. Smulska pojechała do gmachu przy ul. Partyzantów. Surowy wtedy budynek wywarł na niej okropne wrażenie. – Pani milicjantka powiedziała mi, że brałam udział w zamieszkach – mówi J. Smólska. Potem szybko odbył się pokazowy proces peerelowskiego sądu.
Sędzia pokazała kobiecie zdjęcia zniszczonego komisariatu przy ul. Kasprowicza. Uznała panią Jadwigę za chuligana. Winna, wyrok dwa lata więzienia.
– Zostałam przewieziona do Nowej Soli. Zamknęli mnie w celi. Całymi nocami płakałam w poduszkę – wspomina pani Jadwiga. Za kratami lekko nie było. Kobiety musiały pracować. – Było bardzo ciężko, podczas pracy spadłam z wozu. Zostałam poważnie ranna – wspomina i pokazuje głębokie blizny na nogach. Po wypadku przy sianokosach wyszła z więzienia. Podleczyła się i znowu musiała wrócić do celi. Tym razem została wywieziona do więzienia w Rawiczu. – Tam też trzeba było pracować. W wielkiej hali siedziało bardzo dużo kobiet. Robiłyśmy firanki – wspomina pani Jadwiga. W celi cierpiała rozłąkę z najbliższymi. Tęskniła za rodzicami. Czas za kratami biegł bardzo wolno. – Jestem osobą wrażliwą, to były okropne chwile, nigdy ich nie zapomnę – mówi ze smutkiem pani Jadwiga.
W końcu po odbyciu roku kary została zwolniona. Wszystko trzeba było układać po nowemu. Na szczęście szybko wyszła za mąż. Mąż pomagał, jak tylko mógł.
Sprawą pani Jadwigi zajął się mecenas Hubert Szarata z Zielonej Góry. Batalia o sprawiedliwość trwała latami. – Najpierw trzeba było uchylić wyrok sądu skazujący panią Jadwigę. Zrobiliśmy to – opowiada mecenas Szarata. Uniewinnienie przez Sąd Najwyższy przyszło w 2013 r. Uznanie kobiety za bezpodstawnie skazaną otworzyło drogę do ubiegania się o odszkodowanie za czas spędzony w więzieniu. – Nie da się wycenić czasu rozłąki od rodziny i najbliższych. Nie da się również wycenić czasu spędzonego przez młodą kobietę za kratami więzienia – mówi mecenas Szarata. Państwo wyceniło to na ponad 70 tys. zł. To wysokość odszkodowania jaki pani Jadwidze przyznano za bezpodstawne skazanie i uwięzienie przez peerelowski sąd. Kwota odszkodowania była trudna do oszacowania. Po tylu latach ciężko było udokumentować utracone zarobki, właściwie przez zaczynającą swoją pracę młodą kobietę.
Sprawa pani Jadwigi to kolejna z kasacji wyroków za tzw. zamieszki zielonogórskie. To też obraz dotkliwych represji, jakie dotknęły wielu zielonogórzan w czasach PRL-u.
– To jest sprawa bardzo ważna społecznie – ocenia dr Alfred Staszak, szef zielonogórskiej prokuratury okręgowej. Prokurator Staszak ustali, że w zamieszkach brało udział aż niemal 10 proc. mieszkańców miasta (wtedy w Zielonej Górze mieszkało ok. 54 tys. osób). – To był jedyny protest społeczny o podłożu religijnym, a nie ekonomicznym, dlatego jest on tak ważny społecznie – mówi prokurator Staszak.