Zabójstwo w Borowie Wielkim. „Zdychaj sku…lu” – miał powiedzieć zabójca (ZDJĘCIA)

62-letni Stanisław Marczenia chciał uspokoić sąsiada Sylwestra A. Wtedy ten zadał mu śmiertelne ciosy nożem twierdząc, że bronił się. – Stałam przy konającym ojcu, a ten kat tylko powiedział „niech sku…l zdycha” i spokojnie odszedł – mówi Edyta Marczenia, córka zamordowanego mężczyzny.

Był 17 grudnia ub.r. – Razem z kolegą z patrolu pojechaliśmy na wezwanie do ugodzenia nożem człowieka – opowiadał w poniedziałek, 14 grudnia, przed zielonogórskim sądem policjant z Kożuchowa. Patrol został wysłany przez dyżurnego nowosolskiej policji do Borowa Wielkiego. – Wiedzieliśmy wtedy jedynie, że ktoś miał zostać raniony nożem – wspominał tamte wydarzenia policjant.

--- Czytaj dalej pod reklamą ---

W klatce z kuloodpornym szybą i siatką na suficie, zeznaniom przysłuchiwał się Sylwester A. Jest oskarżony o zabójstwo sąsiada. Siedział skuty kajdanami za ręce i nogi w asyście dwóch policjantów. Co jakiś czas spoglądał w kierunku  członków swojej rodziny. Na twarzy Sylwestra nie widać żadnej skruchy, ani nawet odrobiny smutku. Spokojnie słuchał zeznań.

Sylwester S. został zatrzymany w Borowie Wielkim w dniu tragedii przez patrol z Kożuchowa. Przed zatrzymaniem widział go sołtys miejscowości. Mijał się z mężczyzną. – Szedł on głośno mówiąc- zaj…łem go, zaj…łem – zeznawał mężczyzna. Sylwester miał pójść w kierunku domu swojej matki. Na podwórzu pod domem matki zatrzymali go policjanci. Nie był agresywny, ale został skuty kajdankami. Tak zeznawał policjant. W tym czasie pod blokiem, pod którym doszło do tragedii, był już patrol policji kryminalnej. Trwała reanimacja pana Stanisława prowadzona przez ekipę pogotowia ratunkowego. Bezskuteczna. Ofiara miała wiele ran zadanych między innymi w brzuch, klatkę piersiową, głowę, szyję czy oko. – Widziałam tatę jak jeszcze stał na nogach, po chwili upadł i potem było już bardzo dużo krwi – mówi Edyta Marczenia. Sylwester A. był wtedy obok. – Powiedział do mnie „niech sku…l zdycha” i odszedł jakby nic się nie stało – wspomina pani Edyta płacząc.

Kolejni wezwani na miejsce zdarzenia policjanci zajęli się poszukiwaniem narzędzia zbrodni. W dzień tragedii noża nie znaleźli. Podobnie na drugi dzień. Mimo poszukiwań prowadzonych przez policjantów zielonogórskiej prewencji nóż nie został odnaleziony. Użyto nawet wykrywaczy metalu. Sylwester A. nie potrafił powiedzieć, gdzie ukrył lub wyrzucił nóż. W sądzie powiedział jedynie, że to był scyzoryk z ostrzem o długości około 7 cm. – Ostrze nie było większe od szerokości mojej dłoni – pokazywał przed sądem. Wcześniej mówił, że był to nóż sprężynowy. – Nie było w nożu żadnej sprężynki – wyjaśniał przed sądem.

Co wydarzyło się w Borowie Wielkim? Bezpośrednich świadków tragedii nie ma. Z ustaleń śledczych wynika, że między mężczyznami trwał sąsiedzki konflikt. Pan Stanisław zeznawał przeciwko Sylwestrowi w sprawie o znęcanie się nad babcią. Mężczyzna od dawna miał odgrażać się rodzinie oraz innym mieszkańcom bloku. – Mówił, że nas wysadzi w powietrze – opowiada żona zamordowanego mężczyzny. W dniu tragedii Sylwester miał szaleć przed blokiem. – Krzyczał, przeklinał i trwało to dłuższy czas – mówi pani Edyta. Słyszący to 62-letni Stanisław ubrał się i wyszedł z mieszkania. Po chwili już nie żył.

32-letni Sylwester przyznał się do zadania ciosów nożem, ale twierdzi, że zrobił to w obronie koniecznej. Mówi, że został zaatakowany przez sąsiada, 62-letniego emeryta dorabiającego na pół etatu jako woźny w szkole. Mężczyźni mieli się szarpać i nawet przewrócić. Tego jednak nikt nie widział. To jedynie zeznania oskarżonego.

Sylwester we wsi ma opinię agresywnego. Kilka dni przed morderstwem zrobił awanturę w miejscowym sklepie. Sołtys zeznawał, że kilka lat temu prawdopodobnie zepchnął samochodem swoją babcię, która drogą jechała rowerem.