W środę, 26 lutego, przed zielonogórskim sądem okręgowym rozpoczął się proces Roberta P. Został oskarżony o zabójstwo swojego 7-miesięcznego synka Wojtusia. Kat przyznał się do zabójstwa maleńkiego dziecka. Połamał mu czaszkę uderzając ręką, bo obudził go płacząc. Grozi mu nawet dożywocie za kratami.
Robert P. do sądu przyjechał w policyjnym konwoju prosto z aresztu, w którym przebywa od marca ub.r. 26-latek z wykształceniem zawodowym, mechanik samochodowy, pracował dorywczo, ostatnio przy układaniu kostki brukowej. Jak mówił zarabiał około 4,5 tys. zł miesięcznie. Nie ma żadnego majątku. Na ulicę Topolową z partnerka dziećmi, Wojtusiem i Różą przeprowadzili się również z wynajmowanego mieszkania na os. Widok. W dniu przed nocną tragedia był w pracy. Wtedy zadzwoniła do niego partnerka. Była na komendzie policja. Zatrzymano ją za kradzież i do domu na noc nie wróciła. On zabrał Wojtusia i pojechał z nim na szczepienie. Wrócił z synkiem do domu. Tam byli brat partnerki i kuzynka z chłopakiem.
Do dramatu doszło nocą w Świebodzinie. Roberta spał z dziećmi w jednym łóżku, bo w łóżeczku dzieci nigdy nie spały. Wtedy padłu ciosy w głowę Wojtusia. Tak silne, że połamały kości czaski. – Uderzenia spowodowały u dziecka złamanie podstawy czaszki, obrzęk mózgu i gwałtowną śmierci – powiedziała prokurator Antonowicz.
Nic nie czułem, mam ręce mechanika
Akt oskarżenia Roberta P. odsłuchał bez żadnych emocji. Do zabójstwa dziecka również przyznał się, tak jakby nic wielkiego się nie stało. Za to stanowczo zaprzeczył jakby był sprawcą przemocy domowej. Rober P. zeznał, że nie wie jak doszło do tego, że uderzał w łóżku Wojtusia. – Spałem, przebudziłem się i zacząłem uderzać Wojtka w głowę ręką – mówił. Dodał, że nie wie ile razy uderzyła synka w główkę, ale pokazywał jak uderzał. – Byłem zamroczony, jakby przez sen widziałem kontur swojej ręki – zeznawał oskarżony. Dodał, że nie czuł bólu podczas uderzeń. – Nic nie czułem, mam ręce mechanika – powiedział w sądzie.
Robert potrzymał swoje wcześniejsze zeznania złożone przed prokuratorem. Odczyta je sędzia. – Wojtuś płakał, obudziłem się i byłem zdenerwowany. Dlatego uderzyłem dziecko – mówił podczas przesłuchania. W sądzie podkreślił, że jest nerwowy. Zdenerwowany w dodatku traci nad sobą kontrolę. Mówi, że pamięta początek domowych awantur i ich koniec. – Tego co było w środku nie pamiętam – zeznał. Jak powiedział przed sądem, zdarzało mu się wcześniej uderzyć dzieci lub nerwowo wrzucić do wózka. Uderzył też partnerkę. I ona miała go bić. Policji wtedy jednak nie wzywał, bo wstydził się powiedzieć, że bije go kobieta.
Podczas jednego z przesłuchań pękł. Mówił, że „jak dowiedzą się co zrobiłem, to mnie tam załatwią (red. w więzieniu). Dodał, że ratuje go tylko jednoosobowa cela.
Robert P. nie przyznał się do przemocy wobec partnerki i ich dzieci. – Wyzywaliśmy się razem, wyzwiska leciały z dwóch stron – mówił Robert P. Grozi mu nawet dożywotnie więzienie.