Zanzibar. Tu przerażająca bieda to codzienność (ZDJĘCIA)

Piękno Zanzibaru to woda, plaże, pogoda i owoce. Piekło to codzienna, wszechobecna bieda. Tak przytłaczając i silna, że wyrywa oczy. Turyści ją tylko oglądną, dadzą dzieciom mazaki, a miejscowi żyją dosłownie bez niczego.

Zanzibar od wielu lat jest atrakcyjny turystycznie kierunek dla Polaków. Latamy tam z powodu pogody, pięknych plaż z palmami niczym na Karaibach. Cudowna woda w ocenia rozpieszcza, a smaki owoców zachwycają. Pyszna świeża woda prosto z kokosa, rewelacja. Do tego smacznie i zawsze świeże owoce morza. Piękne hotele pokoje, czyste, klimatyzowane. Bary w basenach z drinkami do wyboru. Turystyczny eden około 11 godzin lotu z Polski (śródlądowanie w Hurghadzie). Zanizbar tak piękny jest jednak w hotelach. Dalej jest tylko coraz gorzej.

--- Czytaj dalej pod reklamą ---

Z miejscowym, początkującym przewodnikiem umawiamy się na objazd wyspy. Z chęcią na to przystaje. Mówi po angielsku. – Uczę się polskiego, bo chcę być jak Michaś z Zanizbaru – mówi przewodnik. Michaś z Zanzibaru to już konkretna, najlepsza marka. Sprawdziliśmy i polecamy, jest świetny. Wracamy do naszego przewodnika.

Wsiadamy do klimatyzowanej toyoty, chociaż klima i tak nie daje rady z upałem i duchotą. W cieniu ponad 30 stopni ciepła. Za 50 dolarów kierowca deklaruje wożenie nas cały dzień, gdzie tylko zechcemy. 50 dolarów to na Zanizbarze dużo, bo w hotelu dobra pensja miesięczna to około 120-150 dolarów. Przewodnik również dostaje 50 dolarów, jest zadowolony i zaczyna z nami objazd. Ruszamy do skrętu z głównej drogi w kierunku czworaków lub obór. Nie wiemy co to jest. Wokół coś się dzieje. Pracownik w upale tłucze skałę. Inni odpoczywają. Po chwili dowiadujemy się, że to co wzięliśmy za oborę jest… szkołą. Akurat są wakacje, które trwają miesiąc i nie ma uczniów. W środku nie ma nic, dzieci siedzą na klepisku. Około 100 w jednej klasie. – Tak to u nas wygląda – mówi przewodnik i prowadzi do pokoju dyrektora szkoły. To on ogłasza przerwę i początek lekcji uderzając w metalowy pręt. Warunki nie do pomyślenia. Wstrząsające.

Jedziemy dalej, tym razem do wioski naszego przewodnika. Znowu skręcamy w boczną, piaszczystą drogę. Prowadzi przez busz. Dookoła bananowce pełne owoców, mango, ananasy i chlebowce na wyciągnięcie reki. Ile zechcesz. Owoce są dosłownie są wszędzie. Jedziemy kilkanaście minut drogą jakby donikąd. Gdzie jest wieś? Po pewnym czasie zza gąszczu widać szałas z desek i blachy. Po chwili kolejny budynek po części zrobiony z cegieł różnej wielości, blachy i desek. Inne podobne, wiele bez dachów i drzwi. O oknach nie ma mowy. Są tylko otwory w ścianach. Takich domów jest kilkadziesiąt, a wioska długa. Największy budynek we wsi zwraca naszą uwagę. Ma drzwi i kilka okien. Wygląda jak gospodarczy. – To meczet – szybko wyjaśnia przewodnik. Na Zanzibarze zdecydowana większość to muzułmanie. Jest trochę katolików, ale wszyscy żyją ze sobą w zgodzie. Do pracy w hotelach przyjeżdżają jednak ludzie z Tanzanii z kontynentu. Muzułmanie nie mogą znieść widoku kobiet w strojach kąpielowych na plażach.

Po chwili wysiadamy zobaczyć wioskę i nagle z różnych zakamarków i krzaków wybiegają dzieci. Mają w rękach kijki z wiatrakami zrobiony z plastikowych butelek. Jedno na kijku ma przywiązaną plastikową pokrywkę. Tym się bawią, bo nic innego nie mają. Byliśmy przygotowani i wyciągamy mazaki oraz kredki. Znikają w kilka sekund. Dzieci dosłownie wyrywały je rąk nam i sobie. To była walka. Wyrwę to mam, nie wyrwę odejdę z niczym. Smutne. To tylko mazaki. Ruszamy dalej, a dzieci biegną za samochodem. Biegną z nadzieje, że coś jeszcze dostaną. Wyciągają ręce w geście proszącym. Biegną ile sił. – Wiem, nie ostrzegłem. Ale taki właśnie jest Zanzibar. To nie hotele, bo tam jest luksus nie do osiągnięcia przez nas. My tak żyjemy – mówi przewodnik. wyjeżdżamy z buszu. Po drodze jedno z biegnących dzieci potykając się uderzyło głową w samochód. Kierowca zatrzymał się i odgonił resztę. Mały wstał zapłakany, nic mu się na szczęście nie stało. Kierowca odjechał.

Docieramy do kolejnej wsi. Bieda uderza w oczy ponownie. Kłuje, wyrywa wzrok. Przy jednej z chat kilku mężczyzn w garze gotuje zupę, dla… całej wsi. W zupie pływa kilka kawałków mięsa. Obok kilka osób myje starą lodówkę. Została gdzieś znaleziona i będzie naprawiana. – Na Zanzibarze nie mamy nowych urządzeń czy rzeczy. Wszystko jest używane i naprawianie ile tylko razy się uda – wyjaśnia przewodnik.

Chaty są puste. W głównym pomieszczeniu jest łóżko i krzesło. Telewizora nigdzie nie widzieliśmy, ale są w domach w większych wsiach. Kuchnia to najczęściej wymurowany kwadrat, na którym stoi kuchnia opalana węglem drzewny. Gdzieniegdzie są elektryczne kuchenki, ale rzadko. Woda z jednej studni we wsi dla wszystkich. – Dostęp do wody jest poważnym problem – mówi przewodnik. Turyści nie mogą pić wody nawet z kranu. Zakażenie gotowe.

We wsi znowu na nasz widok pojawiają się dzieci, około 40. Zbiegają się nagle, wkładają ręce do kieszeni szukając pieniędzy i wyciągają. Jednemu z nas chłopiec ukradł 200 dolarów. Sprawę szybko załatwił przewodnik. Skarcił chłopca, który oddał pieniądze, ale niechętni. Wcześniej dostał do nas słodycze, ale i tak okradł. Musi, bo chce jeść.

Na Zanzibarze jedzą głównie ryż, czasem z mięsem. O owocach morza czy rybach nie ma mowy, bo są za drogie. Z biedy jedzą raz dziennie. Tak mówi przewodnik. Dzieci nie odstępują nas na krok. Stoją cały czas z wyciągniętymi rękoma. Inne pokazują żeby dać im jeść kierując gestem dłoń do otwartych ust. Bardzo smutny widok.

Dalej jedziemy już tylko na okoliczny bazar, na który turyści nie docierają. Mamy już dość i chcemy wracać do hotelu. Wszechobecna nędza nasz przytłoczyła. Bieda jest wręcz nie do opisania. Jest okrutna w tak pięknym kraju. Na bazarze najpierw uderza smród ze stoisk z resztkami ryb. Tak resztkami, bo tutaj handluje się wszystkim. Ktoś „krzykaczką” reklamuje to, co ma do sprzedania. Wszędzie pełno różnych owoców. Tutaj kupują je hotele dla gości. W klatkach chudziutkie kurki, dosłownie mniej iż połowa naszych. Rosną tylko na tym, co znajdą w ziemi. Nikt ich nie karmi i mało kto kupuje, bo mięso jest za drogie. Na kocach rozłożonych na ziemi wszelkiej maści małe radyjka, setki kapci, butów, plastikowych zabawek itp. Mydło i powidło. Obok grillowana kukurydza i smażone ryby. Nabite na kijki czekają na klienta, ale mało kto kupuje. Za drogo.

Wracamy do hotelu. Nikt nic nie mówi. Jesteśmy przytłoczeni, smutni. Po chwili w hotelu siadamy przy pełnych stołach. Nikomu nie się chce jeść. W milczeniu popijamy wodę. Jak tu żyć, kiedy kilka dolarów ma potężna siłę. Kiedy mazaki czy kredki są towarem wyrwanym przez dzieci. Kiedy miejscowi nie mogą zjeść mięsa, bo jest za drogie. Piękno Zanzibaru przyćmiła bieda, tak podstępna, że dzieci muszą kraść i tego się uczą.