Brutalnie napadli właściciela kantoru. Uderzali młotkiem w głowę. Jakich kar żąda prokurator? (ZDJĘCIA)

Nadzwyczajnego złagodzenia kar chcą też obrońcy Krzysztofa S. i Daniela R.

41-letni Tomasz K., 28-letni Daniel R. oraz 45-letni Krzysztof S. 18 stycznia ub.r. brutalnie napadli na właścicieli kantoru pod ich domem w Lubsku. Zaatakowali kiedy kantorowiec wysiadł z auta. Uderzali młotkiem w głowę. Zrabowali 350 tys. zł. Bandyci szybko wpadli, ale po gotówce nie ma śladu. Jakich kar zażądał prokurator?

Przed zielonogórski sądem okręgowym zakończył się długi proces dotyczący głośnego i brutalnego napadu na właścicieli kantoru w Lubsku. W ławie oskarżonych siedzą trzej mężczyźni. Najwyższej kary, 10 lat więzienia, prokurator żąda dla Krzysztofa S. Ma to związek z tym, że 45-latek jest recydywistą. Dla Tomasza K. oskarżenie chce kary 8 lat więzienia. Dla Daniela R. prokurator wniósł o 7-letni wyrok. Wszyscy mają również solidarnie oddać zrabowane 350 tys. zł. Dodatkowo mają zapłacić po 20 tys. zł odszkodowania swoim ofiarom.

--- Czytaj dalej pod reklamą ---

Obrońcy są zupełnie innego zdania. W przypadku Tomasza K. obrona chce nadzwyczajnego złagodzenia kary. Dlaczego? – Zeznania mojego klienta podczas procesu oraz postępowania przygotowawczego przyczyniły się do ustalenia trzeciego ze sprawców napadu, Krzysztofa S. – mówi mecenas Łukasz Cieślak. W związku z tym obrońca chce dla niego kary poniżej 3 lat więzienia. – Tomasz K. nie używał młotka ani gazu obezwładniającego w czasie napadu – wyjaśnia mecenas Cieślak.

Nadzwyczajnego złagodzenia kar chcą też obrońcy Krzysztofa S. i Daniela R. Dla pierwszego, ponieważ zdaniem obrony nie brał bezpośrednio udziału w napadzie. Pomagał w ucieczce sprawcom napadu. Obrona Daniela R. chce aby napad nie został uznany zbrodnią i wtedy wymierzenie mu kary do dwóch lat więzienia. Gdyby jednak sąd uznał zdarzenie za zbrodnię, to wtedy kara dla niego miałaby sięgnąć maksymalnie 3 lat więzienia.

Do brutalnego napadu doszło 18 stycznia ub.r. w Lubsku. Kantorowcy nie spodziewali się napadu. Jak co dzień po pracy podjechali pod swój dom. Alfred Sładki wysiadł z auta i poszedł otworzyć bramę. Tam czaili się na niego Tomasz K., Daniel R. i Krzysztof S. Zaatakowali z ukrycia. Dotkliwie pobili mężczyznę. – Strzelali do mnie ze srebrnego pistoletu, pryskali gazem, kopali, okładali pięściami – opowiadała przed sądem  ofiara napadu.

Kiedy zorientowali się, że pan Alfred nie ma przy sobie torby z gotówką z kantoru, jeden z bandytów pobiegł do stojącego przed garażem volkswagena. W aucie siedziała żona pana Alfreda. Jolanta Sładka broniła się. Bandyta uderzył ją młotkiem. Bił kobietę w twarz pięścią. W końcu za włosy wyciągnął panią Jolantę z auta i zabrał torbę z pieniędzmi. Bandyci natychmiast uciekli. Na tym się jednak nie skończyło.

Sładki nie odpuścił mimo ciosów zadanych mu w głowę młotkiem. Kantorowiec pobiegł za bandytami. W pogoń ruszyła też jego żona. Po chwili zauważyli bandytę wiszącego na płocie posesji w okolicy ul. Działkowej. Tam żona kantorowca poraziła mężczyznę paralizatorem. Bandytę chwycił A. Sładki i wtedy dostał kolejny cios młotkiem w głowę. – To było bardzo silne uderzenie. Zalałem się krwią – opowiadał właściciel kantoru.

Bandytom udało się przeciągnąć kompana przez płot i uciec. A. Sładki wtedy wsiadł do swojego auta i ruszył za bandytami. Na drodze zauważył uciekających mężczyzn. Dwaj podtrzymywali pod ręce trzeciego w środku. Słysząc auto puścili kompana na jezdnię i uciekli. Pan Alfred potrącił bandytę. Po chwili pojechał na policję. Na miejsce napadu zjechały się radiowozy. Pan Alfred trafił do szpitala. Miał dziurę w głowie.

Pierwszy wpadł Tomasz K., potem Daniel R. Na koniec został zatrzymany Krzysztof S., który był najdłużej poszukiwany. Podczas procesu przyznali się do napadu. Po gotówce nie ma jednak śladu. Żaden nich nie przyznał się do zabrania pieniędzy.