Ciało godzinami wisiało na podwórzu w Zielonej Górze. Lekarze nie chcieli stwierdzić zgonu

    Do dramatycznych chwil doszło we wtorek, 7 sierpnia, na podwórku przy Placu Matejki. Ciało mężczyzny, który popełnił samobójstwo, wisiało od rana do popołudnia, bo nie było komu stwierdzić zgonu. Przyjazdu odmówiło pogotowie, więc policjanci musieli sami szukać lekarza, który wystawi akt zgonu.

    Wszystko wydarzyło się z samego rana. Na podwórzu przy Placu Matejki samobójstwo popełnił mężczyzna. Na miejsce została wezwana policja, która potwierdziła tragiczną informację. Niestety zaczęły się problemy. Ciało wisiało wiele godzin. – Coś strasznego, jak można dopuści do tego, żeby ciało wisiało i nikt nic z tym nie robił – mówi nam osoba z okolic miejsca zdarzenia. – To mogło się zdarzyć chyba tylko w Polsce – komentuje inna oburzona osoba.

    --- Czytaj dalej pod reklamą ---

    Policja od samego rana robiła co tylko mogła, żeby jak najszybciej zająć się smutną sprawą. – Pogotowie odmówiło przyjazdu do stwierdzenia zgonu mężczyzny – informuje podinsp. Małgorzata Barska z biura prasowego zielonogórskiej policji. Mężczyzna cały czas wisiał, a czas mijał. Obok byli najbliżsi desperata.

    Policjanci już kilka minut po godz. 8.00 sami zaczęli szukać lekarza, który zechce przyjechać i stwierdzi zgon mężczyzny. Skupili się na lekarzu rodzinnym. Bez tego na miejsce zdarzenia nie może wejść policyjna grupa zajmująca się oględzinami. Nie było jednak chętnego medyka.

    Czas mijał. O godz. 12.00 ciało nadal wisiało. W końcu po południu policjantom udało się znaleźć lekarza, który przyjechał na miejsce i stwierdził zgon mężczyzny. Dopiero wtedy ruszyły oględziny.

    Policja w takich przypadkach ma związane ręce. – Przepisy nie przewidują żadnej innej możliwości. Sami szukamy lekarza – tłumaczy podinsp. Barska. Okazuje się, że obowiązujące przepisy reguluje ustawa jeszcze z lat 60. W przypadku, z jakim mamy do czynienia, zgon ma stwierdzić lekarz, z którym osoba miała ostatni kontakt. To najczęściej jest lekarz rodzinny. Zdarza się jednak, że lekarze rodzinni nie przyznają się do swoich pacjentów. Problem spada na policję.

    – Pogotowie nie wyjeżdża do zgonów ani do stwierdzenia zgonu. Karetka z ekipą, zgodnie z przepisami, jedzie do przypadków zagrożenia lub ratowania ludzkiego życia – wyjaśnia Marcin Mańkowski, dyrektor zielonogórskiego pogotowia ratunkowego. W zleceniach pogotowia nie ma nawet rubryki „wyjazd do stwierdzenia zgonu”. Dyrektor Mańkowski dodaje, że w tym przypadku odmowa przyjazdu karetki najprawdopodobniej nastąpiła już na etapie dyspozytora w Gorzowie.

    Rozwiązaniem jest zmiana przepisów lub funkcja koronera. Pełni ją lekarz, który w przypadkach np. samobójstw, jedzie na miejsce stwierdzić zgon i pobiera za to kilkaset złotych opłaty. Tacy koronerzy są już w niektórych miastach w kraju. Problem w tym, że płacą za to kasy samorządów, a nie NFZ. To więc kolejne obciążenie dla ich budżetu.

    To nie pierwszy raz, kiedy zielonogórska policja boryka się z takim właśnie smutnym problemem. Jeszcze gorzej jest kiedy odnalezione zostaje ciało tzw. osoby NN.

    W środę, 8 lipca dostaliśmy informację, że ciało mężczyzny zostało odcięte przez strażaka i leżało przykryte w oczekiwaniu na lekarza. Kiedy ciało leżało policjanci usilnie szukali lekarza  który stwierdzi zgon.