Robert Górski, lekarz zielonogórskiego pogotowia ratunkowego w przerwach między wyjazdami do wezwań sam robi dla siebie maseczki ochronne na twarz. – 99 procent maseczek dostajemy od sponsorów lub wyrabiamy je sami – mówi doktor Górski.
Roberta Górskiego spotykamy w pokoju akademika Uniwersytetu Zielonogórskiego. To jedna z tymczasowych baz pogotowia, które rozstawiło karetki po mieście, żeby w razie zagrożenia koronawirusem nie wyłączyć wszystkich zespołów z wyjazdów.
Doktor Górski w przerwach między wyjazdami do wezwań siada przy stole i z pistoletem do kleju zabiera się za wyrabiania dla siebie maseczek ochronnych. Są jednorazowego użytku i z tego powodu są niezbędne dla lekarzy, ratowników medycznych i kierowców pogotowia. Stale ich brakuje. Doktor Górski z beli włókniny medycznej wycina za pomocą drewnianych matryc fragmenty, które następnie składa tak, aby maseczka miała trzy warstwy. – Na środku umieszczam rozprostowany ręcznie spinacz biurowy z zaokrąglonymi końcami. Ten element znajduje się przy nosie i ma na celu dociśnięcie maseczki do skóry, aby zniwelować wolne przestrzenie – wyjaśnia R. Górski.
W narożnikach z pomocą pistoletu do klejenia na gorąco umieszcza gumki. Na końcu z każdej strony dorabia po dwie zszywki biurowe. – Tworzą falbankę, aby boki maseczki dobrze przylegały do policzków – tłumaczy R. Górski. Wszystkie materiały kupił za własne pieniądze wydając na to 2 tys. zł. Dziennie stara się zrobić 30 maseczek. – 99 procent maseczek dostajemy od sponsorów albo wykonujemy je sami – przyznaje doktor Górski.