Lubuscy strażacy jeżdżą do krwotoków, złamań, osób dławiących się. Byli wezwani nawet do dźgnięcia nożem

Od początku września lubuscy strażacy z powodu braku karetek pogotowia ratunkowego do pomocy medycznej wyjechali już 30 razy. Reanimują, pomagają przy złamaniach kończyn lub tamują krwawienia. Jechali nawet do osoby dźgniętej nożem.

W związku z sytuacją dotyczącą COVID-19 i zakażeniami koronawirusem brakuje karetek. Braki są zastępowane strażakami. Są oni wzywani do przypadków dotyczących nagłego pogorszenia stanu zdrowia lub również zagrożenia życia. – Od początku września takich medycznych interwencji mieliśmy już 30 – mówi st. kpt. Dariusz Szymura, rzecznik lubuskich strażaków.

--- Czytaj dalej pod reklamą ---

Strażacy jechali do złamań kończyn. Kilka razy byli wzywani do nagłego zatrzymania krążenia, gdzie potrzebna była reanimacja. Wyjeżdżali do ofiary upadku z wysokości. To strażacy OSP pierwsi tamowali krwawienie mężczyzny dźgniętego nożem. Jeżdżą do osób potrąconych. Ratowali nawet mężczyznę dławiącego się w sklepie.

Wszyscy strażacy są wykwalifikowanymi ratownikami. – W dodatku w naszych szeregach są strażacy, którzy są tez ratownikami medycznymi, takimi samymi jak ci jeżdżący w karetkach – mówi st. kpt. Szymura. W wozach strażaków są torby medyczne z ssakami, szynami czy różnego rodzaju opatrunkami. – Mamy również defibrylatory oraz pulsoksymetry – mówi st. kpt. Szymura.

Sytuacja związana z koronawirusem wymusza na dyspozytorach włączanie strażaków do działań medycznych. – Dla nas ratowanie ludzkiego życia jest priorytetem i zawsze zareagujemy, bez względu na okoliczności – mówi st. kpt. Szymura.