Był październik 2005 roku. Cichą wsią Lipno wstrząsnęła tragedia. Było pewne, że mieszkańcy już nigdy nie zobaczą swojej sąsiadki Angeli. Zabił ją „Szoniu”. Kochał kobietę, ale udusił. Po wszystkim sam zadzwonił na policję. Na radiowóz czekał na przystanku autobusowym.
Lipno to spokojna, cicha wieś. Październikowego popołudnia 2005 r. do sołtysa przyszedł kolega. Przyniósł makabryczną nowinę. Sołtys słuchał z niedowierzaniem. Sąsiad opowiadał, że „Szoniu” udusił Angelę. „Szoniu”? Ten spokojny facet. Sołtys mimo wszystko nie uwierzył. Znajomy jednak bardzo naciskał, aby zadzwonić po policję. Sołtys tak zrobił i natychmiast poszedł do domu Angeli.
Angela mieszkała nieopodal przydrożnego wielkiego krzyża. Jak wtedy opowiadał sołtys Lipna, po wejściu do izby zobaczył makabryczny widok. Kobieta leżała na kanapie. Twarz miała obmytą z krwi. Morderca stał obok i płakał nad ciałem swojej ukochanej. – Zabiłem, bo ją kochałem – mówił przez łzy. Zalany łzami mężczyzna czekał na policję. Był wystraszony. Drżał. W pewnym momencie wyszedł z domu. Uciekł.
W dnu morderstwa ludzie widzieli „Szonia na drodze prowadzącej do lasu. Tam z pewnością chciał się ukryć. Inni widzieli go jak chodził po wsi i płakał. Nie bali się go. Morderca Angeli pytał ludzi, co ma zrobić. Zapewniał, że zabił z… miłości. W końcu na dobre zniknął w lesie.
Zaalarmowana o morderstwie zielonogórska policja zaczęła poszukiwania mężczyzny. On sam jednak chciał oddać się w ręce stróżów prawa. Zadzwonił na komendę policji. Powiedział, że stoi na przystanku w okolicach Koźli i tam faktycznie czekał na radiowóz. Już wtedy wyjaśniał, że zamordował kobietę z zazdrości. Kiedy radiowóz jechał po mordercę, ten znowu uciekł w las. Wystraszył się. Spanikował i znowu ukrył. Po kilku godzinach przyszła kolejna refleksja. Zrozumiał, że nie można wiecznie uciekać. Kolejny raz zadzwonił do dyżurnego. Wtedy już stał i czekał na radiowóz. Został zatrzymany.
Dlaczego „Szoniu” zabił? We wsi opowiadał o tym, jak przed morderstwem groził kobiecie uduszeniem. – „Nie wierzyła, to k…. zadusiłem”. Tak mi mówił – wspominał wtedy sołtys.
W Lipnie, nieznajomy wtedy mężczyzna, pojawił się kilka lat wcześniej. Angelika była już po rozstaniu z mężem. Poznała „Szonia”. Spodobali się sobie. Zaiskrzyło. Razem imprezowali. „Szoniu” uchodził za spokojnego. Nie było z nim problemów. We wsi mówili o nim – spokojny facet. Uczynny był. Ludzie wspominali sytuację, kiedy Angelika wybiła okno. On spokojnie wstawił nowe i firankę powiesił. Źle o nim nikt nie mówił. Miał jeszcze jedną przyjaciółkę, wódkę. Był jej wierny i ostro pił. Jak nie było pieniędzy to kupował denaturat. I pił. Po pijanemu nie awanturował się. Spokojny był.
Za to źle we wsi o Angeli mówili. – Ona złą kobietą była, facetów lubiła i wiecznie siedział u niej brat jej męża. „Szoniu” był o to zazdrosny – wyjaśniała sąsiadka z bloku. Sąsiedzi ciągnęli opowieść o tym, jak Angela porzuciła pięcioro synów. Ostatnie dziecko zostawiła w szpitalu po porodzie. Miała szatana w sobie. Była w więzieniu po tym, jak z „Szoniem” napadła i okradła mieszkańca jednej z wiosek. „Szoniu” też pół życia spędził w więzieniu. I spędzi go również resztę. Zabił, bo kochał. Zazdrosny był.