W piątek 13 listopada zielonogórski sąd przesłuchał lekarzy, którzy wcześniej leczyli sędziego piłkarskiego Jerzego M., oskarżonego o zabójstwo swojej partnerki Marty w mieszkaniu przy ul. Lisiej. O przesłuchanie byłych lekarzy oskarżonego wniosła obrona.
Oskarżony o okrutne morderstwo swojej partnerki Marty od pierwszego dnia zakrywa się chorobą psychiczną. Już podczas aresztowania tłumaczył, że nie wie co się stało w mieszkaniu przy ul. Lisiej. Od początku procesu mówi, że niczego nie pamięta. Na sprawach siedzi nieruchomo, nie podnosi wzroku, cicho i krótko odpowiada na pytania sądu. Za to chętnie konsultuje się ze swoim obrońcą.
Na poprzedniej rozprawie obrońca oskarżonego o morderstwo wniósł o przesłuchanie lekarzy, który wcześniej leczyli Jerzego M. Chodziło o to, że podczas jego leczenia zastosowali oni leki podawane w czasie terapii leczenia schizofrenii. Biegli, którzy badali oskarżonego podczas zarządzonej obserwacji w szpitalu w Poznaniu, nie stwierdzili u Jerzego M. objawów schizofrenii. Mało tego personel, który był na co dzień z Jerzym M. nie zauważył żadnych niepokojących symptomów świadczących o poważnych zaburzeniach psychicznych oskarżonego. W opinii biegłych Jerzy M. wiedział co robi i może odpowiadać za swój czyn. Tak też zeznali biegli podczas jednej z rozpraw. Obrona stała na stanowisku, że skoro wcześniej Jerzy M. był leczony na schizofrenię, to nie wyzdrowiał i w czasie dokonywania morderstwa mógł być chory. Sąd chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości przed wydaniem wyroku zgodził się na przesłuchanie byłych lekarzy Jerzego M. Brak przesłuchania lekarzy, którzy leczyli Jerzego M. mógłby być podstawą do uchylenia wyroku przez sąd apelacyjny, a z pewnością taka apelacja zostałaby wniesiona przez obronę. – Lepiej już na etapie procesu wyjaśnić wszelkie wątpliwości związane ze sprawą – mówi mecenas Anna Drobek, oskarżyciel posiłkowy rodziców zamordowanej Marty.
Zeznania lekarzy niczego konkretnego do sprawy jednak nie wniosły. Wynika z nich, że nie mógł on mieć zaburzeń psychicznych w chwili dokonywania morderstwa. Oznacza to, że wiedział co robi i może odpowiedzieć za swój czyn.
Jerzy M. do sądu przyjechał z celi aresztu, w którym przebywa od stycznia 2014 r. Skuty jak za każdym razem kajdankami za ręce i nogi został wprowadzony na salę rozpraw.
Rodzina zamordowanej kobiety jest przekonana, że kat wiedział co robi. – To jest morderca, który zabił nam córkę, powinien siedzieć w więzieniu do końca życia – mówi Barbara Witkowska. Dlatego pewne jest, że Jerzy M. doskonale wiedział co zrobi i planował zabójstwo Marty. – W dodatku jestem przekonana, że Wiktoria widziała jak mordował jej mamę. Do dziś jak zobaczy krew mówi „mama” – zapewnia B. Witkowska.
Do okrutnej zbrodni doszło 2 stycznia 2014 r. Jerzy przyjechał do Marty do mieszkania w bloku przy ul. Lisiej. W domu była ich maleńka córeczka Wiktoria. Rozmawiali o alimentach na dwoje dzieci, tak wynika z relacji Jerzego przed sądem. Z relacji oskarżonego wynika, że kiedy w przedpokoju zawiązywał buty, Marta wyszła z kuchni z nożem w ręku. Poszarpali się. Polała się krew. Jerzy zadawał Marcie ciosy nożem. Uderzał z taką siłą, że zmasakrował partnerkę. Marta miała między innymi złamany kręgosłup. W pokoju mieszkania była roczna wtedy Wiktoria.