Andrzej M. i Wojciech W. stanęli przed zielonogórskim sądem oskarżeni o porwanie taksówkarza w Serbach pod Głogowem. – Myślałem, że nie przeżyję, w głowie miałem tylko żonę i dzieci – opowiada ofiara oprawców. Bandyci katowali go, wozili w bagażniku jego taksówki. Oblali benzyną grożąc podpaleniem. Mówili, że będzie rękoma kopał grób dla siebie.
Był 12 grudnia ub.r. Dochodziła godz. 3.30. Pan Jacek kończył pracę. Taksówkarz jednej z korporacji z Głogowa miał już jechać do domu. Po drodze kupił jedzenie i wtedy dostał zlecenie, ostatnie. Miał zabrać klientów z Serbów pod Głogowem.
Klienci czekali przy głównej drodze. Pan Jacek jadąc po nich zjadł posiłek. Taksówkarz szybko zjawił się na miejscu. – Jeden z mężczyzn wyskoczył tuż przed auto zatrzymując mnie – mówił w sądzie poszkodowany mężczyzna. Do taksówki wsiadł 32-letni Andrzej M. i 21-letni Wojciech W. Znali się do 10 miesięcy, razem pracowali. Andrzej z zawodu piekarz jeździł busami po Europie, a Wojciech był mechanikiem w firmie.
Pijani mężczyźni zamówili kurs do Starych Serbów. Po drodze ustalali to czy pojadą razem do Głogowa. Nie mogli się dogadać. W końcu padło, że jadą do Głogowa. – Wtedy starszy powiedział mi, że nie zapłaci za kurs. Mam zawieźć ich do Głogowa za darmo – relacjonował przed sądem poszkodowany taksówkarz, który nie chciał się zgodzić na darmowy kurs. Mężczyźni stali się agresywni, przeklinali. Taksówkarz powiedział, że może mężczyzn odwieźć do Serbów, do miejsca z którego ich zabrał i zaczął powoli ruszać. Wtedy się zaczęło.
Z taksówki wyskoczył Andrzej i zaczął krzyczeć do Wojciecha, żeby kazał stanąć taryfiarzowi. Wojciech w tym czasie jedną ręką chwycił Jacka za szyję, a drugą zaczął zadawać mu ciosy w głowę. – To były bardzo silne uderzenia – mówił Jacek. Po chwili do auta podbiegł Andrzej i zza kierownicy wyciągnął Jacka. Zaczął bić ofiarę. – Rzucili mnie na betonowy płot z taką siłą, że pękło jedno przęsło – wspominał taksówkarz. Do bicia dołączył Wojciech. – Bili mnie na zmianę, jeden po drugim – mówi taksówkarz. Po chwili trzymając mężczyznę za ubranie powiedzieli, że wrzucą go do bagażnika. Wtedy Wojciech powiedział, żeby wsadzić go na tylne siedzenie. Tak też się stało. Z taksówkarzem z tyłu usiadł Andrzej, a pijany Wojciech wsiadł za kierownicę i odjechali z Serbów.
Pan Jacek cały czas był bity przez Andrzeja. W pewnym momencie bandyta przystawił mu palec do głowy. – Powiedział, że ma klamkę i mnie zap…oli – relacjonowała ofiara przed sadem. Po chwili Wojciech kazał mężczyźnie mówić pacierz. Groził, że go za…doli. Jacek mówił pacierz. – Po chwili padło pytanie, czy ma łopatę, którą wykopie sobie grób. – Powiedziałem, że nie mam łopaty, wtedy ten młodszy powiedział, że grób wykopię sobie własnymi łapami – mówiła ofiara bandytów.
Po chwili samochód stanął w szczerym polu. Mężczyźni wyciągnęli Jacka z auta. Ich ofiara siedziała na ziemi. Kazali Jackowi po chwili wsiadać do bagażnika. Taksówkarz nie chciał. – Bałem się, bo mówili, że spalą mnie razem z autem – opowiadał. W końcu zmusili go do wejścia do bagażnika. Zabrali mężczyźnie złotą obrączkę i srebrny różaniec.
Po chwili Andrzej chwycił za baniak z benzyną i zaczął nią oblewać ofiarę. – Mówił, że spali mnie razem z autem – opowiada pan Jacek. Bandzior dodał, że nie wie z kim zadarł. Któryś z bandytów powiedział, że siedział już w więzieniu, więc może posiedzieć nawet i 25 lat. Wojciech widząc oblewanie taksówkarza benzyną miał powiedzieć, do Andrzeja „co ty odpi….asz”. Jacek dostał kilka ciosów w głowę, bandyci zamknęli bagażnik i odjechali. – Nie wiem jak długo mnie wozili, gdzie jeździliśmy. Dla mnie to była cała wieczność . Słyszałem coś o Lesznie i dyskotece. Jeden z mężczyzn powiedział też, że „wpie..li się dla 11 czy 12 zł” – mówił taksówkarz przed sądem.
Po jakimś czasie samochód zatrzymał się. – Nie wiem gdzie byłem. Po chwili przestałem słyszeć tych mężczyzn – wspominał taksówkarz. Po pewnym czasie podjechało jakieś auto. Ludzie z tego samochodu uwolnili pana Jacka i wezwali policję. Bandyci zostali szybko zatrzymani.
W środę 27 kwietnia obaj mężczyźni przyznali się do zarzucanych im czynów przed zielonogórskim sądem okręgowym, ale nie w całości. Wojciech nie przyznaje się do oblewania benzyną pana Jacka. Podobnie Andrzej nie przyznaje się do tego, że chciał spalić taksówkarza.
Wojciech przeprosił swoją ofiar i prosił o wybaczenie. – Nie chciałem tego zrobić, to zrobiła wódka – mówił. W celi Wojciech napisał list do pana Jacka. – Na razie go nie przeczytam. Czy wybaczę? Może kiedyś. Tego, co przeżyłem, nie da się opisać słowami – mówi poszkodowany mężczyzna. Wożony w bagażniku taksówki myślał tylko o żonie i dzieciach. – Byłem przekonany, że mnie zabiją, że mnie spalą – opowiada. Dziś nie jest już taksówkarzem, i nigdy nim nie będzie. – Raz się udało, ale czy uda drugi raz – mówi i odchodzi spod gmachu sądu.
Wojciech i Andrzej z sądu wrócili do swoich cel konwojowani do aresztu przez policjantów.