W czwartek 2 kwietnia przez zielonogórskim sądem okręgowym nie odbyła się rozprawa dotycząc 22-osobowej szajki oskarżonej o kradzież samochodów wartych 5 mln zł. Na sądowej sali zabrało wezwanych osób.
W czwartek miało odbyć się drugie posiedzenie sądu w sprawie szajki złodziei samochodów. Oskarżone zostały 22 osoby. Większość odpowiada z wolnej stopy, cztery są dowożone z aresztów. Podczas pierwszego posiedzenia 18 lutego br. sąd nie otworzył przewodu. Nie było takiej możliwości, bo część oskarżonych nie stawiła się w sądzie. Odebrane zostały wtedy dane oskarżonych, a proces odroczono.
W czwartek czterech mężczyzn wróciło do cel, reszta do domów. Trzy osoby są poszukiwane do sprawy.
Proces to finał śledztwa, które prowadziła zielonogórska prokuratura okręgowa z prokuratorami z Brandenburgii. Chodzi o kradzież ponad 150 samochodów wartych w sumie pięć milinów złotych. Auta były kradzione głównie w Niemczech. Po przewiezieniu do Polski większość samochodów została rozebrana i sprzedana na części. Część trafiła do sprzedaży na zalegalizowanych papierach i przebitych numerach. Grupa była doskonale zorganizowana, tak dobrze przygotowaną hierarchię spotyka się rzadko.
W szajce panował jasny podział obowiązków. Byli szefowie oraz osoby odpowiedzialne za kradzieże aut. Inni obserwowali samochody, które miały zostać ukradzione. Jeszcze inne osoby przewoziły je do dziupli w okolicach Zielonej Góry. Tam kolejni członkowie szajki rozbierali je na części, a inni sprzedawali. Prokuratorom nie udało się jeszcze rozszyfrować drogi sprzedaży części z kradzionych aut.
Zlikwidowana grupa to jedna z większych tego typu szajek. O skali ich kradzieży świadczą liczby. – Jeżeli w Brandenburgii rocznie ginie około 350 samochodów, to zlikwidowanie szajki, która ma na koncie kradzież 150 aut jest znaczącym sukcesem – mówi dr Alfred Staszak, szef zielonogórskiej prokuratury okręgowej.