Władysław z Zielonej Góry „hurtowo” wzywa pogotowie. Nic mu nie jest, ale karetka jedzie

Piątek, godz. 12:48. Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Zielonej Górze – baza przy ul. Chrobrego 2. Na tablecie pojawia się wezwanie o treści – „zaostrzenie dolegliwości astmy oskrzelowej, duszność spoczynkowa”. Wzywającym jest pan Władysław*, który jest dobrze znany każdemu dyspozytorowi Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Gorzowie Wielkopolskim (to tam odbierane są numery 112, 999 i 997 w województwie lubuskim).

Jak dzwoni pan Władysław, to wiadomo, że będzie „duszność”. Niemal codziennie ten starszy mężczyzna żąda wizyty Zespołu Ratownictwa Medycznego. Każdy lekarz, ratownik medyczny i pielęgniarka zielonogórskiego pogotowia zna jego adres. W zależności od stopnia zażyłości i znajomości towarzyskiej pana Władysława z danym dyspozytorem, jesteśmy do niego wysyłani na spokojnie lub na sygnałach. Bardziej doświadczeni dyspozytorzy już dobrze wiedzą, że jadąc do pana Władysława nie musimy robić hałasu i wjeżdżać na skrzyżowania na czerwonym świetle.

--- Czytaj dalej pod reklamą ---

W ciągu ubiegłego tygodnia byłem u tego chorego trzykrotnie, a w ostatnich miesiącach kilkadziesiąt razy. Pan Władysław mieszka z żoną w jednym z bloków w Zielonej Górze. Dobrze wiemy, że nie ma sensu dzwonić do niego domofonem, ponieważ ani jemu ani jego żonie nie chce się podchodzić do słuchawki, aby otworzyć nam drzwi. W ostatnim czasie wybieramy „wyższe numery” z długiej listy mieszkańców, ponieważ jego sąsiedzi spod pierwszych numerów, ze względu na nasze częste wizyty, nie reagują na sygnał domofonu.

Często już po wejściu do budynku słyszymy jego kłótnię z żoną, choć mamy do pokonania schodami jeszcze kilka pięter. Na jednej z poprzednich wizyt sąsiadka, która mijała nas na klatce, rzuciła tekst – „Ooo, dzień dobry, znowu doktor Górski do naszych sąsiadów? No dzisiaj znowu wrzeszczą na siebie, ale powiem szczerze, że po takiej awanturze też by mi było duszno, hi hi”. Jak widać pan Władysław daje popalić nie tylko nam, ale również żonie i sąsiadom.

Nie widzi potrzeby brania przepisanych leków. Nie chodzi do lekarza rodzinnego, którego gabinet znajduje się po drugiej stronie ulicy, ponieważ, jak utrzymuje, – „ten konował się nie zna”. Do poradni chorób płuc również nie uczęszcza, bo „to ch… nie specjaliści, te gnoje przepisują ciągle jakieś proszki, które mi nie pomagają, niech sobie je w d… wsypią”. Mimo agresywnej postawy wobec środowiska medycznego uważa, że tylko pogotowie ratunkowe może mu pomóc, bo jak zauważa – „tylko wy robicie zastrzyki”.

Na wizytach jest w różnym humorze. Przeważnie prezentuje postawę roszczeniową – „macie mi pomóc, a nie dyskutować, płacę na was podatki”. Wielokrotnie groził mi donosem do Narodowego Funduszu Zdrowia i „kierownika pogotowia”. Kilka razy zostawiłem mu na kartce adres i numer telefonu do NFZ, ale jakoś do dzisiaj żadna skarga na mnie nie wpłynęła…

Przebieg badania często zakłóca żona chorego, która wykrzykuje, że regularnie jest przez niego bita. Na jednej z wizyt poinformowała nas, że mąż uszkodził kurki od kuchenki gazowej i „coś majstrował przy tej żółtej rurze”. Nie chcąc mieć na sumieniu kilkudziesięciu rodzin z tego bloku, wezwaliśmy Pogotowie Gazowe. Jak się potem okazało, gazownicy nie stwierdzili żadnych nieprawidłowości poza ściągnięciem plastikowych pokręteł od kuchenki, które przywrócili na swoje miejsce po wyciągnięciu ich ze śmietnika.

Drzwi do pokojów w tym mieszkaniu mają dodatkowe zamki patentowe. To chyba na wypadek jak któraś ze stron domowej awantury nie ma już siły i chce się ukryć przed przeciwnikiem. Nie wdając się w szczegóły, pacjent ma chore nogi, więc raczej stara się je oszczędzać. Widać to po stanie drzwi do poszczególnych pomieszczeń. Na wysokości zasięgu pięści znajdują się liczne wgniecenia. Uszkodzeń nie ma na dole, czyli tam gdzie można kopnąć.

Z medycznego punktu widzenia, pan Władysław rzadko kiedy wymaga naszej pomocy. Przeważnie nie ma znaczenia, czy podamy do wenflonu lek czy zwykłą sól fizjologiczną, albo czy do nebulizacji użyjemy dedykowanych leków na astmę oskrzelową czy też wspomnianą sól fizjologiczną. Efekt placebo działa. Zawsze na końcu naszej wizyty pan pacjent czuje się dużo lepiej i nie ma większego znaczenia co od nas wcześniej dostał.

Wielokrotnie prosiłem dyspozytora o przysłanie policji z powodu nieuzasadnionego wezwania ZRM. Pan pacjent ani razu nie dostał mandatu i nie skierowano sprawy do sądu. Policjanci tłumaczą, że są bezradni, bo pan Władysław ma udokumentowaną astmę oskrzelową i w ich przekonaniu żaden sąd nie uzna, że należy mu się kara. To, że nie bierze leków i nie chodzi do lekarza, podobno nie ma żadnego znaczenia w takiej sytuacji. Chory źle się czuje, więc ma prawo wezwać pogotowie ratunkowe.

Na zdjęciu widzicie Karty Medycznych Czynności Ratunkowych w ilości 26 sztuk. To dokument wystawiany przez Zespół Ratownictwa Medycznego każdej osobie, której udzielił pomocy. Żona pana Władysława powiedziała, że to karty z ostatniego miesiąca. Starsze zostały wyrzucone do kosza, bo „nie mam miejsca, żeby trzymać tyle tej makulatury”.

Jak usłyszycie od dyspozytora, że „nie ma wolnej karetki” i musicie czekać na pomoc, to istnieje spora szansa, że jeden z naszych ambulansów stoi akurat pod domem pana Władysława.

*imię pacjenta zostało zmienione