Diego i Andres zaginęli 2 czerwca bieżącego roku. Mieszkali w Zielonej Górze. Szuka ich zielonogórska policja, Interpol, Itaka oraz detektyw Krzysztof Rutkowski. – Dzieci zostały uprowadzone przez ojca, są ukrywane do tego stopnia, że nie wychodzą z domu – mówi detektyw Rutkowski.
Od dnia zniknięcie nikt nie widział 6-letniego Diego, rok starszego Andreasa ani ich 66-letniego ojca. Andrzej Sz. jest poszukiwany jako sprawca tzw. rodzicielskiego uprowadzenia. Nie potrafił pogodzić się z decyzją zielonogórskiego sądu, który nakazał oddanie dzieci ich matce, Kubance z kanadyjskim obywatelstwem.
Nikt nie ma kontaktu z Andrzejem Sz. Udało się nam ustalić, że dzieci nie są zarejestrowane w żadnej szkole ani oddziale ZUS-u. Nie ma żadnego śladu po ich ewentualnych wizytach w przychodniach. Jakby nie istniały.
Andrzej Sz. ukrywa się z synami najprawdopodobniej gdzieś na terenie kraju. – Dzieci, których zdjęcia są w mediach, z pewnością nie wychodzą z domu lub są w jakimś odludnym miejscu – mówi detektyw Krzysztof Rutkowski, który szuka chłopców w imieniu ich matki. Pan Andrzej nie działa sam. – Musi mu pomagać ktoś z najbliższej rodziny – mówi K. Rutkowski.
Wkrótce z Kanady przyjedzie matka uprowadzonych chłopców. – Mamy pewne ustalenia, ale nie mogę ich na tym etapie zdradzić dla dobra poszukiwań – wyjaśnia detektyw Rutkowski.
To nie pierwsze uprowadzenie dzieci przez ojca. Wcześniej Andrzej Sz. mieszkał w Kanadzie. Rozstał się z żoną Yacquelin Y.(42 l.), którą poznał na Kubie. Pod pozorem wyjazdu z dziećmi na wakacje na Dominikanę, przyleciał do Polski. Tym samym złamał decyzję kanadyjskiego sądu. W Zielonej Górze szybko postawił duży i nowoczesny dom, w którym zaszył się z synami.
W Polsce zaczął walkę o synów. Zaangażował w to media oraz polityków. Nikomu jednak nie powiedział o uprowadzeniu chłopców z Kanady. Ukrył również fakt postępowań dotyczących przemocy wobec byłej żony. Był przekonany, że nikt się o tym nie dowie. Matka przyjechała po dzieci z Kanady. Sąd po rozpatrzeniu sprawy uznał, że synowie mają być z matką. Ojciec nie odpuszczał.
Andrzej Sz. próbował informować o swoim problemie przez media społecznościowe. Zapewniał, że jest osobą bardzo bogatą i pieniędzy mu nie zabraknie. Chciał zebrać sąsiadów przed swoim domem. To miało zablokować odebranie synów. Politycy pomogli panu Andrzejowi jak tylko mogli. Doszło nawet do tego, że miał mieć zapewnienie tego, że nie zostanie zatrzymany w Kanadzie. Po interwencji posła Jerzego Materny (PiS) ustalono, że mógłby odwiedzać synów za oceanem kiedy tylko zechce. Pan Andrzej wybrał porwanie dzieci, czym zresztą groził. – Ucieknę ze swoimi dziećmi, nie oddam matce synów, bo już nigdy ich nie zobaczę – mówił nam jeszcze przed porwaniem Andrzej Sz.