Ten zawód umiera. – Nie mam kogo uczyć – mówi zegarmistrz z Zielonej Góry

Zegarmistrz Wiesław Pierzyna z Zielonej Góry nie ma kogo szkolić do Zawodu. fot. poscigi.pl

Najstarszy zegarmistrz w Zielonej Górze Wiesław Pierzyna zegarki naprawia od ponad 50 lat. – Niestety nie mam kogo uczyć mistrzostwa, nie ma już żadnej szkoły, która przygotowywałaby do tego zawodu – mówi ze smutkiem. Niestety zawód zegarmistrza umiera.

Zakład zegarmistrzowski Wiesława Pierzyny mieści się w starej uliczce deptaka w Zielonej Górze, cały czas wyłożonej brukiem. To ulica Jedności 4A. Stare otoczenia dodaje zakładowi uroku już na wejściu.

--- Czytaj dalej pod reklamą ---

Po wejściu do środku usłyszymy miłe cykanie dziesiątek zegarów ściennych. Co jakiś, któryś wybije pełną godzinę. – Kocham tu przychodzić, ponastawiać swoje zegary – mówi z radością Wiesław Pierzyna.

Naukę zawodu zaczął w szkołach szkolących zegarmistrzów w Łodzi oraz w Krakowie. – To były najlepsze tego typu placówki, absolutni mistrzowie zawodu najlepsi w Polsce – wspomina tamte czasy. Dzięki temu otrzymał konkretne przygotowanie do pracy. Poznał rysunek techniczny, obróbka metali itp.

Pierwszą praktykę odbywał w Szprotawie. Potem zaczął samodzielnie naprawiać zegarki. I tak już ponad 50 lat. Jest na emeryturze, ale cały czas spracuje.

Zegarmistrz. Ten zawód umiera

Niestety zawód zegarmistrza umiera. Od 2002 r. zaczęło padać szkolnictwo zawodowe. – Wtedy widziano potrzebę szkolenia tylko magistrów oraz inżynierów, a o wielu zawodach zapomniano. Szkoły takie jak zegarmistrzowskie zostały zlikwidowane – mówi W. Pierzyna. Dziś niestety nie ma ani jednej takiej placówki w kraju. Nikt już nie przygotowuje do zegarmistrzowskiego fachu.  

Od lat mistrz Pierzyna nie wyszkolił żadnego ucznia. – Nie mam kogo uczyć, nie mam komu przekazać swojej wiedzy – mówi ze smutkiem mistrz Pierzyna.

Tymczasem pracy w zawodzie nie brakuje. Do zakładu często wchodzą klienci. Wymieniają baterie w zegarkach, naprawiają bransoletki oraz zlecają skomplikowane naprawy napędów swoich zegarków. I tak codziennie. – Szkoda, że to wszystko się kończy i się skończy – przyznaje W. Pierzyna.