Sylwester A. wiedział co robi brutalnie mordując Stanisława Marczenię w Borowie Wielkim. Potwierdzili to biegli podczas rozprawy przed zielonogórskim sądem okręgowym. Biegli lekarze stwierdzili jednak, że mógł zadawać ciosy nożem siedzącemu na nim 62-latkowi. To potwierdzało jego wersję o szamotaninie między mężczyznami.
Sylwester A. sprawia wrażenie „wyłączonego”, jakby nic do niego nie docierało. Wchodząc na salę rozpraw trzyma dłonie wysoko, jakby się modlił lub pokazywał krępujące go kajdanki. Na sądowej sali jednak uważnie słucha, zadaje pytania, choć nie zawsze sensowne. Na przykład zapytał sąd czy korespondencja do niego jest przejmowana. Sąd odparł, że nie, bo nikt do niego nie pisze. Sylwester A. szybko reaguje na to co jest mówione na sali konsultując to chętnie z obrońcą. W tym wypadku nie jest już „wyłączony”.
Podczas ostatniej rozprawy biegli z dziedziny psychiatrii potwierdzili poczytalność Sylwestra A. Oznacza to, że wiedział co robił mordując Stanisława Marczenię. W tym momencie oskarżony dopytywał czy to, że ma astmę oskrzelową mogło mieć wpływ na wynik ich obserwacji. Oczywiście nie. Chciał również ponownego badania EKG oraz wydolności płuc. To oczywiście nie jest konieczne, uznali biegli
Biegli lekarze określili jednak, że charakter zadanych ran może świadczyć, że Stanisław Marczenia siedział na Sylwestrze. Biegli stwierdzili, że ślady na plecach Sylwestra mogą świadczyć o uderzeniach zadanych mu kijem od szczotki. Taka jest wersja oskarżonego, który mówi o bójce i szamotaninie z zabitym mężczyzną. Stanisław miał siedzieć na nim i dusić go, a on się bronił zadając ciosy nożem. Biegli określili wyraźnie, że wersja wydarzeń podanych przez oskarżonego jest jednak bardzo prawdopodobna. Proces trwa.
Do tragedii doszło 17 grudnia 2014 r. Do Borowa Wielkiego koło Nowej Soli (woj. lubuskie) została wezwana karetka pogotowia ratunkowego i policja. Jechali do mężczyzny ugodzonego nożem. Na miejscu okazało się, że ofiara nie żyje. Stanisław Marczenia zginął od kilkunastu ciosów zadanych nożem w głowę, klatkę piersiową i szyję.
Co się stało? Sylwester A. szalał na podwórzu. Krzyczał i przeklinał. Nie lubił swojego sąsiada Stanisława, bo ten wcześniej zeznawał przeciwko niemu w sądzie. Sprawa dotyczyła znęcania się Sylwestra nad swoją babcią. Konflikt zaostrzał się. Sylwester miał nawet grozić rodzinie pana Stanisława oraz innym mieszkańcom bloku wysadzeniem w powietrze.
Stanisław zaszedł na podwórze uspokoić szalejącego, agresywnego sąsiada. To tak bardzo rozjuszyło Sylwestra, że z nożem w ręku rzucił się na 62-latka. Zadawał bardzo silne ciosy. Uderzył kilkanaście razy w głowę, szyję oraz klatkę piersiową. Zadał również silny cios w oko.
Pan Stanisław nie miał żadnych szans. Ekipa pogotowia ratunkowego długo reanimowała ciężko ranną ofiarę. Bezskutecznie. Przy konającym ojcu stała córka Edyta Marczenia. – Nic nie mogłam zrobić. Ojciec umarł mi na rękach, a morderca tylko powiedział do mnie „niech sku…l zdycha” i odszedł jakby nic się nie stało – opowiada zrozpaczona pani Edyta.
33-letni Sylwester S. został zatrzymany w dniu zdarzenia w Borowie Wielkim przez patrol policji z Kożuchowa. Przed zatrzymaniem widziała go sołtys miejscowości. Mijała się z mężczyzną. Mówiła, że szedł głośno mówiąc „Zaj…łem go, zaj…łem”. Sylwester poszedł w kierunku domu swojej matki. Na podwórzu zatrzymali go policjanci. Nie miał przy sobie noża, którego nigdy nie znaleziono. Noża szukali policjanci z zielonogórskiej prewencji. Użyto wykrywacza metalu. Sylwester A. nie potrafił wskazać miejsca, gdzie ukrył narzędzie zbrodni. Mówi, że to był scyzoryk z ostrzem o długości około 7 cm. Biegli orzekli jednak, że z pewnością użył znacznie dłuższego noża, a nie scyzoryka.
Sylwester A. nie ma w Borowie Wielkim dobrej opinii. Kilka dni przed morderstwem zrobił awanturę w miejscowym sklepie. Ekspedientce groził śmiercią. Wcześniej, prawdopodobnie jadąc samochodem, zepchnął z drogi swoją babcię, która jechała rowerem. Za znęcanie się nad staruszką stanął przed sądem.